Im dłużej obowiązują przepisy pakietu onkologicznego, tym więcej znaków zapytania pojawia się wśród kadry medycznej. Z danych NFZ wynika, że lekarze wystawili do tej pory pacjentom prawie 52 tys. zielonych kart – czyli kart diagnostyki i leczenia onkologicznego (DiLO) uprawniających do skorzystania z szybkiej ścieżki onkologicznej.
Kłopot jednak polega na tym, że lekarze ze szpitali i poradni przyszpitalnych głowią się niejednokrotnie, czy mają w ogóle prawo wystawić pacjentowi taką kartę.
Najpierw specjalista
Chorzy podejrzewający u siebie nowotwór nie zawsze zgłaszają się do lekarza rodzinnego po zieloną kartę, ale od razu odwiedzają specjalistę.
– Do nas od początku roku przyszło może dwóch–trzech pacjentów z zieloną kartą wystawioną przez lekarza rodzinnego. Specjaliści sami więc ją wypisują, co oznacza, że muszą przeprowadzić chorym dwa badania – wstępne, które powinien zrobić lekarz rodzinny, i pogłębione. Nie wiem jednak, czy w takim wypadku za te pierwsze NFZ nam zapłaci – mówi „Rzeczpospolitej" Marek Nowak, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Grudziądzu.
I chociaż minister zdrowia tłumaczy, że zieloną kartę może wystawić każdy lekarz, to w praktyce realizacja tego uprawnienia nie jest taka prosta. Otóż zgodnie z przepisami ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej kartę DiLO ma prawo wypisać specjalista, ale tylko w wypadku, gdy uzyska pewność na podstawie wyników badań, że jego pacjent ma nowotwór. W przeciwieństwie do lekarza rodzinnego, który przygotowuje kartę DiLO, mając samo tylko podejrzenie nowotworu.
Zdaniem specjalistów te ograniczenia to błąd w przepisach. – Aby wystawić zieloną kartę, muszę mieć potwierdzony nowotwór i zrobione badanie histopatologiczne. To jest możliwe dopiero w trakcie leczenia pacjenta – mówi ordynator jednego z powiatowych szpitali we wschodniej Polsce, który woli pozostać anonimowy.