Reklama

Migalski: Moralne potępienie zamiast debat

Publiczne spory po polsku

Aktualizacja: 17.03.2015 21:00 Publikacja: 17.03.2015 20:15

Marek Migalski

Marek Migalski

Foto: Fotorzepa, Łukasz Kobus

W naszej debacie publicznej przeszliśmy szybko od przekonywania się za pomocą argumentów, przez zarzucanie przeciwnikom głupoty, aż po oskarżanie ich o złe intencje. Czyli od dyskusji merytorycznej do insynuacji etycznych.

Na Zachodzie debata między publicystami, komentatorami, a nawet między politykami zasadza się na wymianie faktów, dat, danych. Czasami zdołają przekonać swojego rozmówcę, a czasami nie. Jeśli nie, to rozchodzą, się uznając, że mają odmienny pogląd.

W Polsce ten rodzaj debaty publicznej istniał krótko na początku lat 90. Szybko uznano go za anachroniczny. Przekonywanie się faktami, przytaczanie racjonalnych argumentów i prawdziwych danych? Wszystkie strony sporu politycznego (łącznie z częścią dziennikarzy) zdecydowały, że w tak nudnym i staroświeckim widowisku nie chcą brać udziału.

Przeszliśmy więc do etapu drugiego – zarzucania interlokutorom głupoty. Jeśli ktoś nie podzielał naszych racji, był kwalifikowany jako ktoś nierozumiejący spraw podstawowych. A z głupkiem nie ma co dyskutować. Można go – co najwyżej – ośmieszyć. A najlepiej zniszczyć. Powstawały więc nawet programy telewizyjne, w których ludzi myślących inaczej wykpiwano. Rechot stał się najbardziej popularną metodą deliberowania. Dochodził zewsząd. Głupek śmiał się z głupka, a kraj podzielił się na wiele grup, które miały swoje jasno uargumentowane poglądy, a resztę obywateli uważały za bandę fanatyków.

Ale od katastrofy smoleńskiej weszliśmy w trzeci etap – tych, którzy myślą inaczej, nie uważamy za upośledzonych intelektualnie, ale moralnie. Głosowanie na PO nie jest więc dziś tylko rodzajem otępienia umysłowego, ale deklaracją zdrady narodowej. Sympatia dla PiS to już nie tylko świadectwo braku rozeznania w świecie, ale też dowód na nienawiść do Polski i chęć jej podpalenia.

Reklama
Reklama

Debata nabrała rumieńców właśnie dlatego, że nie jest wymianą sprzecznych opinii i poglądów – to potrafi robić każdy, ale nikogo to nie podnieca. Natomiast badanie, czy nasz interlokutor, przez wypowiadane przez siebie słowa, zapisuje się do obozu zdrajców i plugawców, czy też pozostaje z nami, czyli z patriotami i ludźmi kochającymi ojczyznę – o, to już jest o wiele bardziej ekscytujące. To wiąże się z czymś jeszcze bardziej podniecającym – samozapisywaniem się do obozu jedynych sprawiedliwych. I nie ma znaczenia, czy sami siebie określimy jako „salon", czy jako „niepokornych" – ważne jest, iż taka samoidentyfikacja daje nam prawo do osądzania innych i chwalenia samych siebie.

Dziś już nikt z nikim nie dyskutuje, okazuje się wyższość moralną, pogardę lub lekceważenie. Wszystko skąpane jest w sosie patriotyczno-etycznym. Tym właśnie sosem dokonuje się chrztu tych, którzy do naszego obozu przybywają. I tym samym sosem pluje się w twarz tym, którzy przeszli do obozu przeciwnego.

Na niuanse, subtelności nie ma tu miejsca. W nowym wspaniałym świecie moralnego wzmożenia w modzie są anatemy, filipiki, potępienia i klątwy. Usta nie służą do wypowiadania opinii – ale do ich wydymania w pogardzie. Uszu nie wykorzystuje się do słuchania argumentów – ale by je zamykać na argumenty przeciwników. Oczy nie służą patrzeniu, lecz rzucaniu nienawistnych spojrzeń.

Marek Migalski jest politologiem, był europosłem PiS, PJN i Polski Razem

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Międzynarodowe zawody łazików marsjańskich. W finale dwa zespoły z Politechniki
Kraj
Pierwsza taka biblioteka w Polsce. Metroteka, czyli książki pod ziemią na stacji metra Kondratowicza
warszawa
Ruchy miejskie nie chcą hali na Skrze. Ekspert: To dobrze skomunikowane miejsce
Warszawa
Od kontrowersji do sukcesu? Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie bije rekordy popularności
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama