Carsharing – współdzielenie samochodów przez wielu użytkowników, bez potrzeby posiadania auta na własność – to koncept, który zdobywa na świecie coraz większe grono zwolenników. Chyba nikt nie spodziewał się, że w stolicy Wielkopolski idea ta znajdzie aż tylu zwolenników. Zaskoczony jest nawet globalny propagator carsharingu, czyli amerykańska firma Uber.
Sukces Ubera, problem taksówkarzy
Jeszcze nigdy Uberowi nie udało się w tak krótkim tempie, jak w Poznaniu, uzyskać takiej skuteczności. Już w pierwszym tygodniu działania aplikacji w tym mieście zamawiający transport na samochód musieli czekać tylko niecałe 8 minut. Po tygodniu ten czas skrócił się do 6,5 minuty, a po kolejnym – do 5,4 minuty. W niecały miesiąc od uruchomienia usługi Uber osiągnął rekord.
– Niezawodność usługi mierzymy tzw. średnim czasem oczekiwania na przejazd, po tym gdy użytkownik kliknie w aplikację. Średni czas oczekiwania to dla nas jedna z najważniejszych metryk, jakimi mierzymy w Uberze. Statystyki z Poznania pokazują, że od momentu zamówienia auta do jego przyjazdu potrzeba jedynie 4,9 minuty – podkreśla Ilona Grzywińska, rzeczniczka firmy na Polskę.
Cieszy to na pewno użytkowników aplikacji i kierowców współpracujących z firmą. Próżno jednak szukać zwolenników Ubera wśród taksówkarzy i miejskich rajców. To efekt tego, że – według wielu ekspertów – Uber działa nie tylko na pograniczu prawa, ale nawet niezgodnie z przepisami. A w dodatku oferuje przejazdy taniej niż licencjonowani taksówkarze. Nic dziwnego, że w całej Polsce amerykański konkurent budzi w korporacjach taksówkowych wściekłość. – Kierowcy nie mają zarejestrowanej działalności, nie mają licencji na przewóz osób, nie mają kas fiskalnych i nie płacą podatków – wylicza Wiesław Zdanowicz z wrocławskiej Blues Taxi.
Rzecznik prezydenta Wrocławia Arkadiusz Filipowski przyznaje, że takie pośredniczenie w przewoźnictwie przez podmioty, które nie mają licencji na przewozy taxi, jest niezgodne z przepisami prawa. Jednak – tak jak urzędnicy w innych miastach – rozkłada ręce. Magistrat może bowiem kontrolować wyłącznie tych przedsiębiorców, którym takiej licencji na przewóz osób udziela.