Robert Lewandowski ma nas poprowadzić tam, gdzie od dawna nie stanęła polska stopa – na podium wielkiej imprezy. Piłka nożna to tak mocny afrodyzjak, że nikt już nie pamięta nadziei, jakie mieliśmy, gdy do mundiali i Euro przygotowywały się drużyny Jerzego Engela, Pawła Janasa, Leo Beenhakkera, Franciszka Smudy, i tego, jak się to kończyło.
Czy są racjonalne podstawy, by sądzić, że zespół Adama Nawałki skończy lepiej? Chyba tak, choć aby zupełnie wyłączyć sceptycyzm, i tu potrzebna jest zdolność zapominania. Eliminacji – poza fajerwerkiem z Niemcami na Stadionie Narodowym – wcale nie przeszliśmy śpiewająco, awans do końca wisiał na włosku.
Oczywiście żaden z trenerów przed Nawałką nie miał takiego asa, jakim dziś jest Lewandowski, tak wartościowych piłkarzy jak Grzegorz Krychowiak czy Kamil Glik, ale to nie oznacza, że zespół jest bez wad, że nie ma w nim graczy przeciętnych.
Mistrzostwa odbywają się we Francji, kraju coraz bardziej chorym, który zaniechał reform, gdy inni je podejmowali. Strajki i zagrożenie terrorystyczne sprawiają, że Euro 2016 może nie być taką zabawą, jaką był francuski mundial z końca XX wieku. Z tamtego klimatu, z nadziei na Francję harmonijnie wielokulturową nic nie zostało. Natomiast sportowe aspiracje gospodarzy są ogromne – mają oni znakomity zespół i pamiętają, że gdy organizowali wielkie imprezy (Euro 1984 i mundial 1998), to je wygrywali.
Nasze Euro to była organizacyjna satysfakcja i sportowy kac, może we Francji będzie szampan.