Ale czwartek 23 czerwca nie zostanie zapamiętany jako wielki dzień w jakże przecież wspaniałej, historii kraju. Brytyjczycy zdecydowali się na drastyczny zasadniczo z trzech, mało chwalebnych powodów.
Po pierwsze to wynik niezwykłego błędu Davida Camerona. W styczniu 2013 zapowiedział organizację referendum w nadziei, że w ten sposób zepchnie na margines eurosceptyczne skrzydło swojej partii oraz nacjonalistyczną UKIP Nigela Farage’a. Stało się dokładnie odwrotnie - tym ruchem Cameron zmobilizował brytyjskich populistów, dał im realny cel do walki. Doprowadził też do niezwykłego podziału Torysów. Ten tragiczny błąd właściwie przekreśla dorobek premiera, czyni z niego polityka tragicznego.
Po wtóre kampania zwolenników Brexitu została zasadniczo oparta na manipulacjach, często zwykłym kłamstwie. Celował w tym jej lider Boris Johnson, który całkiem niedawno doszedł do wniosku, że tylko na fali wyjścia z Unii może zostać premierem. Jeszcze w środę słyszeliśmy z jego ust, że Turcja zaraz przystąpi do Unii, że Wielka Brytania co tydzień wpłaca do budżetu Brukseli 350 mln funtów, że Brytyjczycy zapłacili za ratunek Greków przed bankructwem. Wszystko to kłamstwa niegodne narodu o tak długiej tradycji demokracji, wolnej prasy, naukowego sposobu myślenia.
Wreszcie Brexitem był tematem zastępczym. Niezwykle kosztownym sposobem, w jaki ogromna część Brytyjczyków chciała osiągnąć coś zupełnie innego. Chodziło jej o zaprotestowanie przeciwko rosnącym nierównościom społecznym, postępującej pauperyzacji po kryzysie finansowym, braku inwestycji w szpitale, szkoły, drogi. W wyborach 2015 roku nie było jednak partii, która chciała odpowiedzieć na te obawy. Pozostali populiści.
Teraz przyszedł czas na ratowanie, tego, co się da. Bardzo szybko rzeczywistość pokaże, że poza Unią Europejską Zjednoczone Królestwo nie będzie mogło rozwijać się lepiej, nie będzie miało większego wpływu na świat a nawet nie powstrzyma imigracji. Wielka Brytania nie będzie większa. Będzie mniejsza.