„Nie podam się do dymisji, jestem zdeterminowana, by sprawę wyjaśnić" – deklarowała niedawno prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz w reakcji na aferę reprywatyzacyjną i ujawnione nadużycia przy zwrocie wartych miliony działek i kamienic w stolicy. Dziś te deklaracje wyglądają blado na tle faktów. Ratusz odmówił bowiem prokuraturze wskazania, w których przypadkach podejrzewa, że doszło do przestępstwa.
Oznacza to, że sprawa może skończyć się odmową wszczęcia śledztwa. Zyskają na tym urzędnicy, których pracy przy zwrotach nikt nie oceni pod kątem złamania prawa.
W sierpniu do Prokuratury Okręgowej w Warszawie ratusz złożył zawiadomienie o przestępstwie. Chciał zbadania decyzji reprywatyzacyjnych. Pismo było ogólnikowe, na pół strony, z dołączonym wykazem postępowań – jest ich 5 tys. Śledczy zwrócili się o doprecyzowanie doniesienia. Termin minął w środę. Zamiast konkretów przyszła deklaracja, że „w dokumentach znajdujących się w ratuszu są wszelkie informacje dotyczące spraw reprywatyzowanych nieruchomości", a akta w każdym czasie mogą zostać udostępnione.
– To odpowiedź dalece niesatysfakcjonująca. Zwłaszcza że chyba wcześniej miasto dokonało analizy postępowań – mówi krótko Michał Dziekański, rzecznik prokuratury.
– To gra w ciuciubabkę nastawiona na zarzucenie prokuratury papierami – zaznacza nieoficjalnie inny śledczy.