Opadł kurz po aferze Rywina, problemy zostały

Mam nadzieję, że SLD podtrzyma prezydenckie weto do ustawy medialnej, co uważam za jedyne sensowne (także dla PO) wyjście z bałaganu, jaki stworzyła posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska – pisze były prezes TVP

Publikacja: 11.07.2008 01:24

Red

Bronisław Wildstein tekstem opublikowanym w „Rzeczpospolitej” (28.06.08) podjął swój kolejny, po lustracji i teczkach, ulubiony temat: aferę Rywina. Już w tytule ostrzega, że elity III RP robią wszystko, by w Polsce „Zapomnieć o Rywinie”. I dalej snuje opowieść o tym, jakim to „ozdrowieńczym wstrząsem dla Polaków” była ta historia.

Rzeczywiście – była wstrząsem; rzeczywiście była impulsem i sztandarem, pod którym ugrupowania IV RP (nie tylko PiS, ale także PO z Janem Rokitą na czele) szły po władzę w 2005 roku. Jeśli to, co w Polsce działo się za czasów PiS od jesieni 2005 do jesieni 2007, jest dla red. Wildsteina oznaką zdrowia czy powrotu do zdrowia, to rzeczywiście: różnie myślimy o tym, co jest zdrowe, a co nie.

Dla mnie IV RP była mieszaniną bufonady, nieudolności i autorytaryzmu; lekcją, którą naród wziął na własne życzenie. Była to lekcja kosztowna; Barbara Blida za nagonkę zapłaciła życiem; na szczęście dla pozostałych pensjonariuszy IV RP szykany ograniczyły się do aresztów wydobywczych i pokazowych zatrzymań, jak w przypadku Aleksandry Jakubowskiej, Emila Wąsacza czy doktora G., pokazówek z wysadzaniem drzwi i rzucaniem na ziemię, jak w przypadku Włodzimierza Czarzastego i jego żony, czy prokuratorskich oskarżeń opartych na fałszywych zeznaniach i zajmowania wszystkich oszczędności, jak to było ze mną.

Tak czy owak, w jednym się z Bronisławem Wildsteinem zgadzam: ani o aferze, której Lew Rywin dał swoje nazwisko, ani o jej następstwach zapomnieć nie można. Nie tylko dlatego, że była kosztowna; dopiero późniejsze wydarzenia, zwane IV RP, rzuciły nowe światło na to, co w latach 2001 – 2003 się wokół mediów działo.

Kreśląc obraz oligarchicznej III RP, autor być może nieświadomie przemilcza jeden wątek o kluczowym znaczeniu do zrozumienia afery Rywina, a zwłaszcza dla wyciągnięcia z niej ważnych dla Polski wniosków. Otóż to twórcy ustawy medialnej z 2001 roku jako pierwsi podjęli próbę przezwyciężenia mechanizmu oligarchicznego w mediach. Niezależnie od wszelkich – rzeczywiście zawstydzających – szczegółów ilustrujących relacje rządu Leszka Millera z Agorą (grill z udziałem premiera u Wandy Rapaczyński, prezes Agory, targi Aleksandry Jakubowskiej z wiceprezes Agory Heleną Łuczywo) nie może nikomu uciec sedno problemu: rządzący Polską w 2002 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej uznał stopień monopolizacji rynku opinii, a zwłaszcza mediów elektronicznych, za niebezpieczny dla kraju i usiłował temu zapobiec. Używał w tym celu sposobów przyjętych w cywilizowanym świecie: zmieniał, zgodnie z procedurami, prawo (ograniczenie koncentracji kapitału w mediach) i wzmacniał rynkową pozycję podmiotów należących do Skarbu Państwa (skuteczna ściągalność abonamentu i możliwość tworzenia kanałów tematycznych).

Oligarchowie, jak byśmy to dziś powiedzieli, ustawie i jej inicjatorom wypowiedzieli wojnę totalną. Użyli, jak to zapowiedziała Wanda Rapaczyński, wszelkich metod, żeby ustawę obalić. Prezes Agory twierdziła, że to dla nich sprawa życia i śmierci. Ustawa legła w gruzach, a oligarchowie zatriumfowali.

Na krótko. Zapomnieli, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Kłamstwa z taką powagą głoszone przez największe autorytety, rewelacje komisji śledczej w tropieniu mitycznej grupy trzymającej władzę okazały się dobrym poligonem doświadczalnym – GTW „grasująca” tylko w mediach elektronicznych została przekształcona we wszechobecny i wszechogarniający układ. A że trzeba przed układem ratować Polskę, ekipa ratunkowa zaczęła stosować nadzwyczajne metody.

Oligarchowie, zwłaszcza ci dysponujący mediami, znów znaleźli się w centrum uwagi władz politycznych. Tym razem jednak zamiast sporu o przepisy dekoncentracyjne zobaczyliśmy sprawnie prowadzoną nagonkę, w trakcie której użyto najskuteczniejszego oręża IV RP, czyli teczek, przecieków i insynuacji. Dowiedzieliśmy się, kto jaki miał pseudonim i związki z WSI, a nawet za czyje pieniądze Agora wybudowała sobie biurowiec (mafii paliwowej).

Oligarchowie mają więc powody, by „zapomnieć o Rywinie”. Są one jednak zupełnie inne, niż to się Bronisławowi Wildsteinowi wydaje. Poza komisjami śledczymi i IPN to właśnie media i ich właściciele byli ojcami założycielami IV RP. Zamiast kapitalizmu zachodnioeuropejskiego, w którym wielki, rodzinny kapitał istnieje i odgrywa ważną, choć spętaną przepisami i zwyczajami rolę, niechcący wybrali sobie inny, euroazjatycki model. Okazało się, że chociaż każdy marzy o roli Abramowicza, może skończyć jak Bieriezowski, a nawet Chodorkowski.

Wolność polityczna, swoboda działalności gospodarczej wymagają ograniczeń. Im bardziej wrażliwy i podatny na monopol jest dany sektor, tym większe powinny być te ograniczenia i tym większe społeczne wyczulenie na punkcie monopolu z czyjejkolwiek strony. A media elektroniczne są z wielu powodów szczególnie podatne na dominację najsilniejszych.

To jest moim zdaniem zasadnicza lekcja, jaką wszyscy powinni wyciągnąć z afery Rywina. Nie rozumie jej, zdaje się, red. Wildstein, który kreśli kolejną historię spisku. To jedyne, co zbliża go do linii obrony kierownictwa Agory, które twierdzi, że afera ta była zamachem na wolność słowa i wolność gospodarczą... Łapcie złodzieja! – krzyczy redaktor Stasiński, bo nie chce uwierzyć, że Agora jest zbyt wielka i zbyt ekspansywna, żeby nie podlegać regulacjom antytrustowym. Wystarczy, żeby poczytał świetne skądinąd teksty w swojej gazecie poświęcone rolom i praktykom wielkich korporacji.

Interwencja na rynku jest dzisiaj jednym z kluczowych zadań państwa; interwencja – także w strukturę własności – jest uprawnieniem każdego regulatora. Dotyczy to nie tylko Komisji Europejskiej, ale i UKE Anny Streżyńskiej, która publicznie rozważa nakazanie podziału TP SA, a nawet, o zgrozo, KRRiT z Włodzimierzem Czarzastym w roli głównej.

Jeśli państwo zaniecha interwencji przeciwko monopolistom, obróci się to przeciwko nam wszystkim. Nam, konsumentom – jak wówczas, gdy złorzeczymy, stojąc w kolejkach przy pocztowym okienku. Nam, obywatelom – gdy rządzi jedynie słuszna siła i choć mamy od 20 lat swobodę wypowiedzi, tylko niektóre docierają do opinii publicznej. Tak było w dekadzie lat 90. Rację miała tylko „Wyborcza”, reszta to były „oszołomy”, co dzisiaj wypominają jej prawicowi publicyści, albo „beton”, o czym wszyscy dyskretnie milczą.

Potem przyjdzie czas na takich jak Agora – dużych i pewnych siebie. Na tyle silnych, że zniszczą inaczej myślących, używając metod, które sami potępiają, gdy się je stosuje wobec ich środowiska (mój typ: esej Adama Michnika „Naganiacze i zdrajcy” z września 2005 r. czytany w rocznicę wizyty Lwa Rywina u naczelnego „Gazety Wyborczej”. Ten to by dopiero chciał „zapomnieć o Rywinie”).

Ale potem okaże się, że są jeszcze więksi i silniejsi. Niemożliwe? Koncern Axel Springer był o krok od zdobycia Polsatu. Z „Faktem”, „Dziennikiem”, „Newsweekiem”, „Forbesem” sięga dziś po „Rzeczpospolitą”. Gdzie jest taki drugi europejski kraj, który na rynku mediów odgrywa rolę już nie „nocnego stróża”, ale zwykłego ciecia? Nawet w rodzinnych Niemczech nie wszystko Springerowi wolno. Nie wolno było na przykład przejąć satelitarnej stacji ProSiebenSat1. A u nas?! U nas pomysłu ograniczenia koncentracji kapitału w mediach w przeddzień wejścia Polski do Unii Europejskiej nie nazywano inaczej jak „Agora lex”, bo wówczas Agora była duża i silna i co było złe dla Agory, miało być złe dla Polski.

Wracając do IV RP. Poza innymi określeniami, na jakie ten projekt polityczny zasłużył, poczesne miejsce znaleźć musi: nieudolność. Zatknąwszy zwycięskie sztandary na ulicy Wiejskiej, w Alejach Ujazdowskich, na Krakowskim Przedmieściu i tysiącach innych miejsc, od wielkich firm po miejskie szalety, po zdobyciu mediów publicznych walczący z układem bracia Kaczyńscy nie wpadli na to, żeby walkę z oligarchami przełożyć na język prawa.

UOKiK został „odzyskany” dopiero pod koniec rządów PiS, ale prawa antymonopolowego działającego w interesie milionów konsumentów, drobnych i średnich przedsiębiorców nie próbowano nawet zmienić. Zamiast ograniczeń wprowadzono nieopodatkowane spadki i darowizny wśród bliskiej rodziny, co jest ewenementem w państwach naszego kręgu kulturowego. Zamiast prawa używano policji, zwłaszcza tej ukochanej, bo swojej – CBA. Układ tropiono tak zaciekle, że aż się znalazł i to niebezpiecznie blisko Pałacu Prezydenckiego. Nieudolność PiS była tak groteskowa, że przypominała filmy Barei o PRL. Bracia Kaczyńscy stworzyli system, który – jak socjalizm – z najwyższym trudem rozwiązywał problemy, które sam stworzył.

Po sześciu latach od słynnej wizyty znanego producenta filmowego u znanego redaktora nic nie jest takie jak było. Zza tej konstatacji nie przebija jednak smutek eksponenta ancien regime’u. III RP nie wróci i nie warto nią straszyć. Rewolucja IV RP zjadła swoje dzieci i najwyraźniej się nimi zadławiła.

Niestety, kurz opadł, a problemy pozostały. Może warto by im poświęcić nieco uwagi i odrobinę energii? Tym bardziej że najważniejsze strony konfliktu wiele się na swoich błędach nauczyły. Jeśli SLD podtrzyma prezydenckie weto, co uważam za jedyne sensowne – także dla PO – wyjście z bałaganu, jaki stworzyła posłanka Śledzińska-Katarasińska, to poza straconym czasem będzie można porozumieć się w sprawach dla mediów elektronicznych podstawowych. Nawet nadawcy prywatni zrozumieli (szkoda, że tak późno), że abonament to także ich interes. Gdyby jeszcze udało się wykorzystać nadciągającą rewolucję cyfrową i otworzyć (a nie zamykać) ten sektor rynku na większą konkurencję, to może nawet nasi oligarchowie przestaliby się bać rynku i konkurencji w mediach i telekomunikacji.

Autor były prezes Telewizji Polskiej. Od połowy lat 80. był członkiem PZPR i Zrzeszenia Studentów Polskich. Po 1989 roku pracował w reklamie. Od 1993 r. członek rady nadzorczej Polskiego Radia, a od 1995 – Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. W 1995 r. zaangażował się w prowadzenie kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. W 1998 roku został prezesem Telewizji Polskiej (był nim do 2004 roku). Jego nazwisko pojawia się jako potencjalnie zamieszanego w aferę Rywina

Bronisław Wildstein

Zapomnieć o Rywinie

Od zeszłorocznych wyborów obserwujemy działania, które coraz bardziej jednoznacznie usiłują cofnąć świadomość Polaków do stanu naiwnej akceptacji status quo, do zdania się na dominujące „autorytety” i najsilniejsze media. 28.06.2008

Bronisław Wildstein tekstem opublikowanym w „Rzeczpospolitej” (28.06.08) podjął swój kolejny, po lustracji i teczkach, ulubiony temat: aferę Rywina. Już w tytule ostrzega, że elity III RP robią wszystko, by w Polsce „Zapomnieć o Rywinie”. I dalej snuje opowieść o tym, jakim to „ozdrowieńczym wstrząsem dla Polaków” była ta historia.

Rzeczywiście – była wstrząsem; rzeczywiście była impulsem i sztandarem, pod którym ugrupowania IV RP (nie tylko PiS, ale także PO z Janem Rokitą na czele) szły po władzę w 2005 roku. Jeśli to, co w Polsce działo się za czasów PiS od jesieni 2005 do jesieni 2007, jest dla red. Wildsteina oznaką zdrowia czy powrotu do zdrowia, to rzeczywiście: różnie myślimy o tym, co jest zdrowe, a co nie.

Pozostało 92% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej