Ustawa o kastracji mediów publicznych

Jeśli finansowy los mediów publicznych ma zależeć od ustawy budżetowej, to będą one miały około 600 prezesów: 460 posłów, 100 senatorów i kilkudziesięciu ministrów – pisze dyrektor biura zarządu TVP

Publikacja: 30.09.2008 01:47

Red

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego opublikowało „Założenia dla projektu ustawy o zadaniach publicznych w dziedzinie audiowizualnych usług medialnych” przygotowane przez zespół prof. Tadeusza Kowalskiego. Fakt takiej publikacji trudno traktować inaczej niż jako zachętę do skomentowania zawartych w niej tez. Byłoby wprawdzie lepiej, gdyby doszło do prezentacji kompletnego projektu ustawy, zawierającego również merytoryczne uzasadnienie, ale wreszcie inicjatywę dotyczącą polskiego ustroju medialnego wykazał resort kultury, czyli organ po temu właściwy.

Tym bardziej rozczarowuje wypowiedź przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego, że kiedy gotowy projekt już się pojawi, to trafi do laski marszałkowskiej jako inicjatywa poselska, a nie rządowa. Trudno nie dostrzec w tym zamiaru maksymalnego skrócenia czasu na publiczną debatę o praktycznych skutkach ustawy, a te byłyby dla mediów publicznych opłakane. Może więc chodzić także o to, by polityczną odpowiedzialność dało się łatwiej przypisać posłom niż rządowi.

Wygodniej też rządowi będzie zachować dystans wobec ustawy, jeśli ta miałaby podzielić losy swojej poprzedniczki skutecznie zawetowanej przez prezydenta RP.

Odkąd w czasie ostatniej kampanii wyborczej Donald Tusk rzucił hasło „osłabienia” mediów publicznych, Platforma Obywatelska nie ustaje w wysiłkach, by obietnicę premiera spełnić z nawiązką. Jej kampania propagandowa zniechęcająca do płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego okazała się nader skuteczna. Nawet TVP, w której budżecie większość stanowią wpływy z reklam, już znalazła się w poważnych kłopotach, a część regionalnych spółek radia publicznego – na skraju upadłości. Jeśli Trybunał Konstytucyjny nie zakwestionuje skierowanej doń ustawy o kolejnych zwolnieniach z płacenia abonamentu, pieniędzy będzie jeszcze mniej.

Odkąd w kampanii wyborczej Donald Tusk rzucił hasło „osłabienia” mediów publicznych, PO nie ustaje w wysiłkach, by tę obietnicę spełnić z nawiązką

Gdyby nie podtrzymanie przez Sejm prezydenckiego weta wobec innej ustawy, napisanej przez posłankę Iwonę Śledzińską-Katarasińską, urlopowaną pracownicę prywatnego koncernu medialnego Agora, nie byłoby już obecnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i doszłoby do połączenia w rękach prezesa UKE, czyli instytucji rządowej, kontroli nad rynkami audiowizualnym i telekomunikacyjnym. Środki dążenia przez PO do celu są rozmaite, ale sam cel – niezmienny. Ministerialne tezy do projektu kolejnej ustawy medialnej dookreślają go wręcz brutalnie, a tym samym zasługują na twardy komentarz.

Idea licencji programowych nie jest w europejskim prawodawstwie medialnym czymś nowym. Nie jest także szkodliwa, chociaż jej sensowne zaprojektowanie do łatwych nie należy. Jednak, jak pokazują ministerialne założenia, można z tej koncepcji uczynić walec do rozjechania autonomii programowej nadawców publicznych, a TVP w szczególności.

Licencje mają określić nie tylko rodzaje i tematykę programów, ale także kiedy (w jakim tzw. day-part) nadawca ma emitować ich antenowe premiery. Oznacza to ubezwłasnowolnienie telewizji publicznej w dziedzinie kształtowania jej ramówek programowych, a to kluczowy instrument dopasowania oferty do potrzeb oraz nawyków odbiorców i konkurowania z innymi nadawcami.

Można sobie wyobrazić, że jeśli wyznaczeni przez Sejm finansiści zawiadujący Funduszem Zadań Publicznych (który licencji będzie udzielał) uznają, że główne wydanie „Wiadomości” powinno trafiać na antenę o 18.30, a nie o 19.30, jak dotychczas, to kierownictwu TVP nie pozostanie nic innego, jak zastosowanie się do wymogów tak uwarunkowanej licencji. Absurd? Oby, ale czy można go wykluczyć?

A jeśli zewnętrzni decydenci tak poukładają ramówkę TVP, że na emisję popularnego serialu, który dziś o godzinie 17.30 lub o 20 ogląda kilka milionów Polaków, zostanie czas tylko po godzinie 23? Większość z nich, rzecz jasna, pójdzie już spać, a w czasie kiedy jeszcze spać nie będzie, programów odpowiadających ich potrzebom i gustom poszukają na antenach rywali TVP. Pozbawienie telewizji publicznej autonomii w zakresie kształtowania własnej ramówki to prosty przepis na zniechęcenie do niej widzów, a tym samym wymierny prezent dla konkurencji. Bowiem wraz z widzami przejmie ona odpowiedni kawał reklamowego tortu.

I, niestety, nigdy nie będzie tak, że da się osłabić rynkową pozycję jakiegoś medium bez szkody dla jego siły opiniotwórczej i kulturotwórczej. Widz zdezorientowany, widz wytrącony z nawyku lojalności wobec preferowanego dotychczas nadawcy wraz z całokształtem jego oferty programowej będzie widzem utraconym, a telewizja dla garstki najcierpliwszych i najwierniejszych przestanie być tym samym „misyjna”.

Ujawniona przez resort kultury koncepcja licencji programowych jest licencją na zabicie telewizji publicznej jako nadawcy zdolnego dotrzeć z ofertą programową do szerokich rzesz telewidzów. Ze szkodą dla nich samych i wbrew zapisanym w ministerialnych tezach „obowiązkom publicznym” w zakresie dostarczania „charakteryzującej się wysokim poziomem jakościowym oferty programowej w dziedzinie informacji, kultury i edukacji”.

W sposób niepojęty z tego katalogu tajemniczo zniknęły uznawane dotąd powszechnie za misyjne sport oraz rozrywka, która przy odpowiednim „poziomie jakościowym” może mieć również charakter misyjny, czego dowodzi wieloletnia praktyka BBC. Osobny problem z tak pomyślanymi licencjami to wątpliwa konstytucyjność wyposażenia nowego ciała w postaci rady powierniczej Funduszu Zadań Publicznych w uprawnienia naruszające kompetencje KRRiT.

Jakby nie do końca ufając, że taka wersja licencji programowych to wystarczająco morderczy cios w rynkową pozycję TVP, autorzy ministerialnych tez proponują, by TVP miała do dyspozycji tylko kanały: TVP 1, TVP 2, TVP Kultura, TVP Historia i TVP Polonia. Innymi słowy, w epoce, gdy kanały tematyczne zdobyły już ćwierć rynku i zdobędą jeszcze więcej, ustawa nie tylko miałaby zakazać TVP tworzenia nowych kanałów, ale także odebrać jej dwa spośród już posiadanych: TVP Sport oraz TVP HD (widać projektodawcom nie podoba się, że TVP jako pierwsza uruchomiła kanał telewizji wysokiej rozdzielczości).

Trudno o jaskrawszy dowód intencji pozbawienia TVP możliwości konkurowania z koncernami rodzimymi i obcymi. Gdyby właściciele tychże koncernów umówili się na suto zakrapianą kolację, by po którejś tam kolejce puścić wodze marzeniom, pewnie nawet wtedy nie wpadliby na pomysły, które resortowi kultury przyszły z taką łatwością i zapewne na trzeźwo. Notabene, wymienienie w projektowanej ustawie z ilości i nazwy kanałów tematycznych TVP to kolejny zwiastun powstania legislacyjnego bubla, bo jeśli TVP chciałaby jednak stworzyć dodatkowy kanał tematyczny, wymagałoby to nowelizacji ustawy, a taka sytuacja naruszałaby kompetencje KRRiT w zakresie udzielania koncesji nadawczych.

A co z dawną telewizyjną Trójką, znaną obecnie jako TVP Info, i co z regionalnymi ośrodkami TVP? Koncepcja połączenia tych ostatnich z regionalnymi spółkami radia publicznego to kolejny niedopracowany dziwoląg, jaki można znaleźć w propozycjach resortu kultury. Ponieważ dokładne opisanie jego osobliwości wymagałoby oddzielnego artykułu, ograniczę się do trzech tylko uwag.

Po pierwsze realizacja ministerialnych tez oznaczałaby, że TVP zostałaby pozbawiona wszelkich szans na posiadanie tematycznego kanału informacyjnego, a TVN 24 i Polsat News mogłyby się rozwijać bez przeszkód i realnej konkurencji.

Po drugie wszystkie regionalne rozgłośnie radia publicznego zostałyby pod względem dobowego czasu nadawania (tylko sześć godzin własnego programu dziennie) cofnięte do epoki PRL.

Po trzecie całe to odtworzenie idei „radiokomitetowej” w skali regionalnej nijak nie zwiększyłoby wpływu samorządów lokalnych i regionalnych na tamtejsze media publiczne, co – choć ryzykowne – przynajmniej byłoby spójne z prosamorządową retoryką PO. Można odnieść wrażenie, że działający na centralnej scenie politycy są tak znużeni trudną finansowo i organizacyjnie problematyką publicznych mediów regionalnych, że chcą dokonać po cichu ich demontażu, a w przypadku radia – recentralizacji.

Również mrocznie prezentują się aspekty finansowe projektowanej reformy. Najgorsze jest to, że podczas gdy obowiązująca w państwach Unii Europejskiej doktryna i rozwiązania praktyczne wyraźnie stawiają na stabilne i niezależne od woli politycznej większości źródła finansowania mediów publicznych, tezy resortu kultury zapowiadają opłacanie ich zadań publicznych z budżetu państwa.

Obsesyjnie zwalczany przez PO abonament radiowo-telewizyjny wiążący bezpośrednio media publiczne z ich odbiorcami ma być zastąpiony finansowaniem z podatku od towarów i usług, z którego wpływy są zmienne, a w dodatku nie ma innego sposobu ich redystrybucji niż coroczna ustawa budżetowa. I tak wysokość budżetu Funduszu Zadań Publicznych ma być ustalana w porozumieniu z ministrem finansów, ale warto pamiętać, że nawet najpotężniejszy minister finansów jest tylko jednym z członków Rady Ministrów, a projekt budżetu państwa po jej aprobacie trafia do Sejmu i Senatu, gdzie staje się przedmiotem dalszych zabiegów par excellance politycznych, o czym lada chwila przekona się pewnie IPN.

Jeśli finansowy los mediów publicznych ma zależeć od kształtu ustawy budżetowej, to prezesów radia i telewizji publicznej będzie około sześciuset (460 posłów, 100 senatorów i kilkudziesięciu ministrów). W dodatku licencje programowe mają być udzielane na co najmniej dwa lata, a budżet państwa uchwala się w rytmie corocznym, co też wróży ogromne komplikacje.

Skoro już mowa o założeniach finansowych, to gdyby telewizja publiczna miała być zobowiązana do zachowania w swoich przychodach proporcji 60 procent dotacji licencyjnych z budżetu i 40 procent przychodów z reklam, to musiałaby zmniejszyć swój łączny budżet o połowę. Nawet pomijając problem, jak wiele osób (bez oglądania się na kompetencje i dorobek) musiałaby zwolnić z pracy, nie widać szans na to, by nadal mogła przy drastycznie ograniczonych środkach konkurować z ofertami programowymi rynkowych rywali. I to rywali coraz bogatszych.

Jeśli TVP nie miałaby prawa zarobić na reklamach więcej niż 40 procent jej łącznego budżetu, to jej konkurenci zarobiliby tym samym krocie. Żeby mieli się oni jeszcze lepiej, wśród ministerialnych założeń znajdziemy również „ograniczenie kontraktów o zakazie konkurencji dla kadry kierowniczej oraz zasadę jawności kontraktów menedżerskich w mediach publicznych oraz kontraktów zawieranych z producentami zewnętrznymi”.

W przekładzie na zwykłą polszczyznę chodzi o to, by bezpośredni konkurenci mieli wgląd w to, kto, ile i za co zarabia w TVP (ale oczywiście nie odwrotnie). Aby w razie potrzeby każdy podkupiony z TVP menedżer mógł im legalnie opowiedzieć o wszystkim, czego się podczas w pracy w TVP dowiedział o wewnętrznych sprawach tej firmy. Zatem ma to być spółka prawa handlowego bez prawa do tajemnicy handlowej.

I jeszcze jedna niespodzianka. Okazuje się, że przedstawiciele partii – uchodzącej za najbardziej proeuropejską w Polsce – konsekwentnie posługują się w przedstawionych „Założeniach” pojęciem „zadania publiczne” zamiast pojęciem „misji publicznej”, odnosząc te „zadania” do dziedziny usług medialnych, a nie systemu publicznej radiofonii i telewizji. Jest to rozwiązanie idące w odwrotnym kierunku niż powszechna tendencja europejska znajdująca wyraz choćby w protokole amsterdamskim do traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską (TWE), dokumentach Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej, aktach Rady Europy czy wreszcie ustawodawstwie państw tzw. starej Europy. Ale skoro głównym celem jest marginalizacja mediów publicznych, regulacje europejskie muszą iść do lamusa.

Wobec wszystkich powyżej zreferowanych pomysłów należałoby nazwać planowany projekt „ustawą o przymusowej kastracji mediów publicznych oraz o transferze pieniędzy od nadawców publicznych do nadawców prywatnych”. Tylko w imię czego państwo polskie miałoby taką politykę prowadzić?

Autor jest dyrektorem biura zarządu i spraw korporacyjnych TVP SA

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego opublikowało „Założenia dla projektu ustawy o zadaniach publicznych w dziedzinie audiowizualnych usług medialnych” przygotowane przez zespół prof. Tadeusza Kowalskiego. Fakt takiej publikacji trudno traktować inaczej niż jako zachętę do skomentowania zawartych w niej tez. Byłoby wprawdzie lepiej, gdyby doszło do prezentacji kompletnego projektu ustawy, zawierającego również merytoryczne uzasadnienie, ale wreszcie inicjatywę dotyczącą polskiego ustroju medialnego wykazał resort kultury, czyli organ po temu właściwy.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo