O nastrojach w gmachu na Alei Szucha pisze na łamach „Gazety Wyborczej” Marcin Wojciechowski.
„- Zapomnijmy o wpływaniu na cokolwiek, i to przez dłuższy czas. Począwszy od polityki NATO i UE wobec Rosji, skończywszy na Afganistanie - mówi wysokiej rangi polski dyplomata podkreślający, że czuje się urzędnikiem państwowym, a nie politykiem. Słowo "politycy" od kilku dni brzmi w gmachu MSZ przy al. Szucha złowieszczo, niemal jak najgorsze wyzwisko. (...) Jeszcze inny dyplomata dodaje: - Polityka zagraniczna to nie taka sama dziedzina jak in vitro, IPN, finansowanie partii, w których rząd i opozycja mogą toczyć między sobą bitwy, bitewki, okładać się na prawo i lewo. W weekend nie zdały tego egzaminu zarówno PO, jak PiS. (...) Moi rozmówcy to nie oszołomy, ale elita polskiej dyplomacji. Byli ambasadorzy, pełniący wysokie funkcje w MSZ, z wieloletnim stażem, którzy często przeżyli po kilku ministrów z lewicy i prawicy. Mówią anonimowo, bo nie chcą się narażać. Większość prywatnie sympatyzuje zresztą z PO, ale przede wszystkim liczy się dla nich to, że starają się być profesjonalnymi urzędnikami państwowymi. - Nie wiem, gdzie powstał pomysł, by obwinić prezydenta za to, że Radosław Sikorski nie został sekretarzem generalnym NATO - mówi jeden z dyplomatów. - Być może nie wymyślił tego sam minister Sikorski, ale ludzie z otoczenia premiera. Ale profesjonalny szef MSZ powinien w tej sytuacji położyć się Rejtanem, by do takiej sytuacji nie dopuścić, wyraźnie powiedzieć kolegom z rządu, że pewnymi sprawami się nie gra. (...) Francuski dyplomata opowiadał mi, że wielokrotnie zdarzało się, by premier i prezydent nad Sekwaną pochodzili z różnych obozów politycznych. Często toczyli spory, nie zgadzali się, byli wręcz w konflikcie. Ale nie było sytuacji, by na forum UE mówili różnymi głosami. Brudy załatwiali u siebie w domu i po cichu. (...) W Polsce tego zabrakło, i to w wykonaniu dwóch ugrupowań, z których jedno - PiS - mówi o silnym państwie, drugie - PO - o państwie sprawnym. Szkoda, bo dyplomacja, polityka europejska i polityka bezpieczeństwa były jednymi z mocniejszych punktów polskiej machiny państwowej na tle jej ogólnej słabości” - pisze Wojciechowski.
Kończy surowym upomnieniem : „Nie ma takiej rzeczy, której polscy politycy nie byliby w stanie zepsuć.”
Mocne słowa, wiele trafnych obaw ale czy przypadkiem „Wyborcza” - kwestionująca często na złość nielubianemu „Kaczorowi” uprawnienia prezydenta w kwestii polityki zagranicznej - nie stworzyła atmosfery mogącej zachęcać Donalda Tuska do takich gierek? Nie można raz drukować tekstów o obozie prezydencko-pisowskim jako zagrożeniu racji stanu, a potem dziwić się, że na linii Tusk-Kaczyński dochodzi do walki na noże.
Mimo to analiza Wojciechowskiego zasługuje na szacunek za wzniesienie się ponad typowe sympatie „GW”.