Zarzut wygłoszony na pierwszej stronie brzmi: „Kataryna od lat recenzuje polityków, ale przede wszystkim i szczególnie bezlitośnie dziennikarzy, zarzucając im nierzetelność, stronniczość, pisanie pod dyktando. Wykreowała się na moralne sumienie środowiska, ale zawsze pod osłoną anonimowości”. Do tego przykład z jej podwójnego życia (z jednej strony prezeski ważnej i dobrze żyjącej fundacji, w domyśle pieszczoszki salonów, a z drugiej anonimowej i bezkompromisowej rycerki internetu) [link=http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article384547/Wiemy_kim_jest_Kataryna.html]http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article384547/Wiemy_kim_jest_Kataryna.html[/link] : „Jej fundacja w 2003 i 2004 roku - czyli wtedy, kiedy Kataryna była już jednym z najbardziej aktywnych i wyrazistych komentatorów politycznych na forum Gazety Wyborczej - szkoliła dziennikarzy kierowanej przez Roberta Kwiatkowskiego TVP. Był on wtedy przez Katarynę dosyć ostro krytykowany”.
To podwójne życie faktycznie nie jest najzręczniejsze, ale czy i wśród nieanonimowych rycerzy moralistów w świecie dziennikarskim nie ma wielu takich, co co innego radzą innym, a co innego robią sami. Naprawdę źle byłoby, gdyby firma Kataryny brała pieniądze od telewizji Kwiatkowskiego, a Kataryna jak gdyby nigdy nic, Kwiatkowskiego w blogach chwaliła. Ale było odwrotnie — niezręcznie, ale nie nieetycznie.
Zresztą Kataryna sama by się na „moralne sumienie środowiska” nie wykreowała, na nikim tego nie wymusiła. To środowisko widocznie potrzebuje takiego sumienia. Właśnie anonimowego, a więc z jakimś bagażem z nieanonimowego życia. Nie każdy może wystąpić z otwartą przyłbicą, jak Michał Cichy w rozmowie Dziennika na temat Gazety Wyborczej.
Taka jest specyfika Internetu i dziennikarstwa blogowego. Nie sądzę, by miało wielkie znaczenie, kto naprawdę ukrywa się pod maską Kataryny. Skoro przypuszczano, jak pisze sam Dziennik, że Kataryna to znany polityk (Beata Kempa) lub znany dziennikarz (Katarzyna Kolenda-Zaleska lub Rafał Ziemkiewicz) — a więc ludzie, którzy publicznie prezentują jakieś poglądy (inne niż ich rzekome internetowe wcielenie), są związani albo z partią, albo wydawnictwem czy telewizją — to dlaczego nie może być szefem znanej fundacji?
Osobiście nie zaczytuję się blogami Kataryny, nie jest dla mnie sumieniem, nawet źródłem odniesienia. I tym bardziej nie będzie teraz. Ale nie sądzę, by po rozprawieniu się z nią, ujawnieniu danych, które ją jednoznacznie identyfikują, w roli moralnego sumienia (jawnego) środowiska dziennikarskiego mógł występować Dziennik.