- Pani komisarz powiemy prosto w oczy, że działa na szkodę Unii Europejskiej i w interesie Chin, Korei i Wietnamu — wyjawił „Rz” Roman Gałęzewski, szef Solidarności w Stoczni Gdańskiej.
Stoczniowcy nie są zadowoleni z deklaracji Neelie Kroes, która przed miesiącem uznała, że plan restrukturyzacji stoczni Gdańsk jest do zaakceptowania, co oznacza, że firma nie musi zwracać rządowego wsparcia przyznanego po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Chodzi o ok. 100 mln zł. Oznacza to również, że Stoczni Gdańskiej nie grozi to, co stało się w Szczecinie i Gdyni. Kroes, uznając że pomoc publiczna w tych wypadkach była nielegalna, doprowadziła do kontrolowanego upadku stoczni. Jej pracownicy stracili pracę, dostali wysokie odprawy.
Gdańscy stoczniowcy chcieliby usłyszeć w piątek oficjalny komunikat, w którym Komisja Europejska wyraża zgodę na plan ratowania Stoczni Gdańskiej. Z informacji "Rz" wynika jednak, że Kroes nie ogłosi tej decyzji, gdyż musi ją jeszcze zatwierdzić kolegium komisarzy, które zbiera się w środy.
- Na spotkanie zaprosiłem związkowców z H. Cegielskiego, naszego najważniejszego kooperanta, który zwalnia 500 pracowników — mówi Gałęzewski. — Nie wiemy jeszcze pracujących na zamówienia stoczni firm popadnie w tarapaty. Efekt domina, jakiego spodziewa się szef „S” w Stoczni Gdańskiej, wynika m.in. z faktu, że plan KE uwzględnia funkcjonowanie tu tylko jednej z 3 pochylni. Jeszcze w poniedziałek wiceszef „S” Stoczni Gdańskiej, Karol Guzikiewicz zapowiadał, że związkowcy poproszą Kroes, aby do czasu zbudowania przez ISD Polska (spółka jest większościowym właścicielem stoczni) fabryk konstrukcji stalowych oraz wież wiatrowych, pozostawić dwie a nie jedną pochylnię.
- Jedna pochylnia to ograniczenie roli stoczni do wytwórcy półproduktu, prymitywnej blachowni — uważa Gałęzewski. — To program na wegetowanie a nie na rozwój. Polska już zamówiła statki za ok. 1 mld zł nie w polskich stoczniach, lecz w chińskich — zauważa.