Andrzej Wochna pracuje na Wyspach w firmie serwisującej sprzęt dla niepełnosprawnych. Niedawno na tzw. świńską grypę zachorował jeden z pracowników. – Menedżer poinformował o tym cały zespół. Wszyscy zareagowaliśmy bardzo spokojnie. Zasugerowano nam także, żeby wziąć paracetamol – opowiada mężczyzna.

Na wszelki wypadek zadzwonił także do swojej przychodni. – Lekarz prosił, żeby nie panikować, i tłumaczył, że nie wszyscy, którzy mają kontakt z chorym, muszą się zarazić. O przepisywaniu leku „na wszelki wypadek” nie było mowy – opowiada Andrzej.

Wirus pojawił się również w przedszkolu, w którym pracuje Iwona Macałka: – Zachorował mąż jednej z nauczycielek. Chorował przez kilka tygodni, ale ani nasza koleżanka, ani jej córki, ani my, ani żadne z dzieci się nie zaraziło. Myślę, że nie warto się zbytnio przejmować – przekonuje.

Innego zdania jest mieszkająca od 30 lat w Wielkiej Brytanii pani Wanda. – Nie podaję ręki przy powitaniu, w metrze staram się zasłaniać twarz gazetą. Nawet jeśli to przed niczym nie chroni, psychicznie jestem spokojniejsza – wyznaje. – Według doniesień brytyjskiej prasy może umrzeć co 200 osoba chora na grypę.

[i]Katarzyna Kopacz z Londynu[/i]