Obraz przeciętnego ucznia kreśli dziś na łamach „Dziennika” Krzysztof Kowalczyk i jest to obraz przerażający. W artykule „Polskie szkoły do poprawki” - lektura obowiązkowa dla rządzących oświatą w naszym kraju – stwierdza on, że polscy uczniowie nieźle sobie radzą z prostymi zadaniami, ale znacznie gorzej wypadają w poleceniach wymagających abstrakcyjnego myślenia.
Żadnych złudzeń nie pozostawiają też komentarze ekspertów. Uczniowie kończący podstawówkę rozumieją szczegóły tekstu, ale nie potrafią już zrozumieć przedstawionego w tekście problemu i odczytać głównej myśli. Zadania wykonują bezrefleksyjnie. Nie rozumieją poleceń i nie umieją uzasadnić postawionej tezy i wyciągnąć wniosków – zgadzają się pedagodzy, wykładowcy, dyrektorzy.
Trudno się nie zgodzić z Piotrem Zarembą, który w redakcyjnym komentarzu podkreśla, że obraz przeciętnego ucznia jest katastrofalny. I dochodzi do wniosku, że testy sprawdzające wiedzę się nie sprawdzają, bo prowadzą jedynie do tresowania ucznia do mechanicznego wykonywania zadań na egzaminu.
Taki raport powinien wstrząsnąć resortem edukacji i zmusić decydentów do refleksji. Ostatnio w szkołach przestano bowiem słuchać starszych stażem belfrów, którzy uczyli, jak słuchać, dyskutować, myśleć. A decydujący głos zaczęli mieć nieopierzeni, lecz wyjątkowo pewni siebie nauczyciele, którzy często sami nie grzeszą bogatym słownictwem, umiejętnościami wyciągania wniosków, o poczuciu pewnej misji nawet nie wspominając.
Może warto więc przyjrzeć się ostatnim reformom i poszukać momentu, w którym wylano dziecko z kąpielą.