Oto wymowna lekcja hierarchii dziobania narzuconej przez władzę wobec prasy, kiedy zachodzi potrzeba puszczenia ważnej informacji w korzystnym dla nadawcy momencie (czyli na progu weekendu, kiedy rynek nie może zareagować impulsywnie): Rostowski dla „GW“ napisał autorski tekst, „Rz“ udzielił wywiadu, a „Dziennik“ musiał zadowolić się kontrolowanym anonimowym przeciekiem. Temu na łyżeczce, temu na miseczce, a z ukręconym łebkiem zostaje „Polska“ – która wybija na czołówce news z własnego wywiadu „Schetyna broni Grada“, gdy tymczasem minister skarbu w ten weekend stał się elementem układanki, w której sprawa groźby dymisji jako kary za niesprzedanie stoczni zeszła na drugi plan.
Chodzi bowiem o to, że oprócz wyjaśniania wysokości deficytu oraz zapewnień, że i tak jest dobrze („to i tak mniej niż podczas ostatniego kryzysu z lat 2001-2“) Rostowski wysyła jasny komunikat: jedynym ratunkiem przed bolesnymi konsekwencjami ewentualnego przekroczenia przez dług publiczny ustawowego progu 55 procent PKB będzie wyciśnięcie z prywatyzacji 28,5 miliardów. „Prywatyzacja jest kluczowym elementem powodzenia planu konsolidacji finansów publicznych“ – pisze w „GW“. „Jeżeli ambitny program ministra Grada nie zostanie zrealizowany, to kasa państwa znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia“ – podchwytuje tę myśl w „Dz“ Marcin Piasecki.
W innym tekście „Dziennik“ daje Gradowi 70 procent szans na przeżycie, to znaczy na to, że premier nie spełni niedawnej obietnicy, że go wyrzuci jeśli skrewi ze sprzedażą stoczni.
Czy w kontekście „prywatyzacja jako ratunek przed wyższymi podatkami“ premierowi Tuskowi łatwiej przyjdzie zrobić np. to, co doradza mu Michał Karnowski w „Polsce“? Sugeruje on, że skoro premier nie odwoła ministra (wynika to z publikowanego w środku numeru wywiadu z Grzegorzem Schetyną), to zamiast kombinować z jakimiś kolejnymi terminami, lepiej żeby powiedział „przepraszam“ i przyznał się, że z tamtą zapowiedzią karnej dymisji się zagalopował. „Chodzi o elementarną powagę władzy“ – dodaje, nieświadomy, że kiedy pisał te słowa, władza już korzystała z konkurencyjnych gazet, by sytuacja nabrała odpowiedniej, wielomiliardowej, powagi.
Zwłaszcza że jak zauważa „Dziennik“ wyliczenie kwoty deficytu (prawie dwa razy więcej niż w tym roku) nie oznacza, że wpadamy w dwa razy głębszy dołek – po części ten liczbowy skok to wynik czysto papierowych przesunięć w klasyfikacji kosztów, zatem ruch Ministerstwa Finansów „ma znaczenie wyłącznie polityczne“. Anonimowy polityk Platformy mówi w tym samym tekście o „rezygnacji z czysto wizerunkowego efektu niższego deficytu budżetowego“.