Obniżanie poziomu jest też ogólnym wnioskiem płynącym z „Wojny o Krzyż”. Nic się co prawda w tej sprawie wielkiego wczoraj nie wydarzyło, ale stały poziom chaosu wciąż obowiązuje. Pod pałacem prezydenckim mieliśmy już anarchistów, socjalistów, liberałów, katolików, antyklerykałów, konserwatystów, moherowców, wykluczonych, policjantów, zakonnice, księży itp. Nic dziwnego, że zachodnie media absolutnie się w tej sprawie pogubiły.
Dostrzegła to „Polska”: „Protestujący przeciwko krzyżowi to narkomani i sataniści – taką opinię jednej z uczestniczek demonstracji w obronie symbolu usłyszał świat za pośrednictwem agencji informacyjnej AP. Międzynarodowe media próbują nadać sens takim właśnie emocjom, które gołym okiem widać na Krakowskim Przedmieściu, twierdząc, że to oznaka głębokich podziałów kulturowych w Polsce, bądź symbol napięć na linii państwo – Kościół”.
Ależ od miesięcy wszystkie media – łącznie z polskimi – starają się nadać sens temu, co dzieje się pod krzyżem. Tym trudniej, że z emocjami już tak jest, że często je sensownie wytłumaczyć. A jak już się zbierze taki przekrój kulturowy i światopoglądowy, jak ma to miejsce na Krakowskim Przedmieściu, to mamy emocjonalną wieżę Babel. Przynajmniej wreszcie widać jak na dłoni, jak wygląda w Polsce oddolne pojmowanie demokracji. Niewiele się po tym względem zmieniło przez 300 lat, od czasów XVIII wiecznych Sejmów. Tylko trudniej zebrać armię pod jednym sztandarem. Teraz jest armia sztandarów, trzymanych przez niewielkie grupki. Jedyna pociecha, że tak jest bardziej demokratycznie. I jak kolorowo!