Dziwię się zdziwieniu kolegów z "Dziennika". Przecież skoro rząd ma rację, to po co jeszcze konsultować budżet z kimkolwiek. Pan premier powiedział co myśli o ekonomistach i różnej maści ekspertach. Ci każą mu myśleć o przyszłości, a on chce dać satysfakcję żyjącym tu i teraz.
Powiedzmy sobie szczerze – jeden dzień na konsultacje to po prostu strata 24 godzin. Przecież od społecznych konsultacji dług publiczny nie spadnie, ani nie będzie więcej wpływów do budżetu. Może więc zlikwidować związki zawodowe i organizacje pracownicze, by nie zakłócały pracy rządu. No i rozwiążmy opozycję. Wtedy nikt nie będzie wypominał premierowi publicznego długu. Przecież Polacy chcą ciepłej wody w kranie, a nie jakichś tam narzekań na dziurę budżetową i fatalną sytuację publicznych finansów. Przyznanie, że jest z nimi jakiś problem oznaczałoby przyznanie racji krytykom, a na to odpowiedzialny polityk, jakim jest pan premier, nie może sobie pozwolić.
Ciekawe tylko, co powiedzą jego wyborcy – szczególnie ci dziś młodzi i wykształceni – gdy za lat trzydzieści będą musieli spłacać długi zaciągnięte przez wszystkie ostatnie ekipy rządzące, a szczególnie przez ulubioną PO.
Co w „Gazecie Wyborczej”? Drugi dzień z rzędu na pierwszej stronie podaje informację ogólnodostępną (ani tam żaden ekskluzywny materiał z dziennikarskiego śledztwa, ani żaden news) i drugi raz z rzędu dotyczy to Kościoła. Wczoraj był to sondaż opisujący spadek zaufania do Kościoła, dziś - zatrzymanie przez CBA pośrednika wielu instytucji kościelnych przed komisją majątkową.
I nic to, że Marek P. to były esbek, a "Gazeta" nie lubi przypominać o przeszłości. Nic to, że zatrzymała go CBA, która podobno jest policją polityczną (wszak sprawę rozpoczęto jeszcze za szefostwa krwawego Mariusza Kamińskiego). Liczy się cel – a celem jest Kościół. Skoro bowiem Kościół sprzyja dziś PiS – jak powtarzają wszyscy – nie będzie dla niego taryfy ulgowej.