Komisja kierowana przez szefa MSWiA Jerzego Millera, która wyjaśnia przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem, przeprowadziła eksperyment z udziałem Tu-154M. Chodziło o dokładną rekonstrukcję ostatnich minut lotu tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. Na wojskowym lotnisku w Powidzu pod Poznaniem wyłączono m.in. ułatwiający lądowanie system ILS. Nie było go bowiem również na lotnisku Siewiernyj.
Według „Faktu" podczas eksperymentu nie zadziałał przycisk umożliwiający automatyczne odejście.
Gazeta zaznacza, że próbę przeprowadzono na bezpiecznej wysokości 500 m. Gdyby końcową fazę eksperymentu przeprowadzono na wysokości, na której w Smoleńsku znajdowała się rządowa maszyna, wówczas podobnie jak wtedy samolot by się rozbił.
Już kilka miesięcy temu spekulowano, że załoga Tu-154M po przekroczeniu wysokości minimalnej (100 m) próbowała odejść na drugi krąg na autopilocie. Eksperci wskazywali, że na lotnisku bez systemu ILS taki manewr nie może się udać, czyli po naciśnięciu guzika „odejście" samolot nie zacznie się wznosić. Mogło to więc zaskoczyć załogę i kosztować cenne sekundy.
Tajemnicą pozostaje, dlaczego piloci nie wiedzieli o tym, że w tych warunkach (bez ILS) operacja odejścia jest niemożliwa – czy był to błąd w szkoleniu, czy nie przekazano im właściwych informacji.