Maciej Duda, dziennikarz śledczy TVN24.pl, i Cezary Gmyz, dziennikarz śledczy "Rzeczpospolitej", odmówili prokuraturze wojskowej ujawnienia swoich źródeł informacji. Prokuratura sama zgłosiła się do operatora telefonii komórkowej i dostała ich billingi oraz treść esemesów za prawie pół roku.
Rzecz ma związek z postępowaniem, jakie toczyło się w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej w sprawie prokuratora Marka Pasionka.
Pasionek nadzorował śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej i był w ostrym konflikcie z szefem NPW gen. Krzysztofem Parulskim. Przełożeni podejrzewali, że dzielił się z dziennikarzami, a także amerykańskimi służbami specjalnymi informacjami ze śledztwa. Prokurator Pasionek z tego powodu został od niego odsunięty, a w sprawie domniemanych przecieków wszczęto postępowanie karne. Nie potwierdziło winy prokuratora i 15 grudnia zostało umorzone. Markowi Pasionkowi śledczy nie postawili żadnych zarzutów. Mimo to nadal toczy się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne.
Dziennikarze, których kontakty zostały poddane inwigilacji przez wojskowych prokuratorów, zamierzają złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień przez prokuraturę wojskową.
- W tej sprawie zgodził się mnie reprezentować pro publico bono mecenas Dariusz Pluta. Wychodzi z założenia, że działania prokuratury mogą godzić w fundamenty wolności prasy - mówi "Rz" Maciej Duda. Dodaje, że organy ścigania niczego się nie nauczyły, mimo że sprawdzanie billingów dziennikarzy było wielokrotnie krytykowane. - Sięganie po billingi i inne dane z telefonów komórkowych skrytykowali rzecznik praw obywatelskich, Naczelna Rada Adwokacja i Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Sprawą zajmowała się sejmowa komisja śledcza badająca rzekome naciski za rządów PiS. Mimo to wojskowa prokuratura pod rządami Krzysztofa Parulskiego niczego się nie nauczyła - mówi dziennikarz TVN24.pl.