Mimo niechęci mokotowskich prokuratorów do ścigania wzywającej do przemocy skrajnej lewicy, po objęciu nadzorem przez Prokuraturę Okręgową śledztwo ruszyło z miejsca. Ale tempo działań śledczych wciąż budzi wątpliwości.
– Postępowanie dotyczące tzw. Antify jest prowadzone w sprawie podejrzenia złamania ustawy o ochronie danych osobowych i publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa – tłumaczy w rozmowie z "Rz" prokurator Paweł Wierzchołowski, szef Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów.
Postępowanie wszczęto po publikacji "Rz" z początku stycznia. Ujawniliśmy, że na stronie internetowej Antify – ultralewicowej, międzynarodowej bojówki – umieszczono dane personalne i adresy 450 osób. Lewacy nazwali ją listą polskich faszystów i wezwali internautów do "podjęcia działań wymierzonych w figurujące na niej osoby". Dane pochodziły z włamań do serwerów prawicowych serwisów czy sklepów sportowych. W rzeczywistości przynajmniej część z wymienionych na liście osób nie miała nic wspólnego z faszyzmem. Był tam m.in. pracownik Państwowego Muzeum na Majdanku, organizator wielu wystaw poświęconych Holokaustowi.
Jak poinformowała nas prokuratura, zgłosiło się do niej "bardzo dużo" osób, które poczuły się zniesławione umieszczeniem na liście faszystów, z prośbą o ściganie bojówkarzy Antify. Prokuratura zapewnia, że prowadzi czynności w tej sprawie. Jakie? – Ustalamy, gdzie znajduje się serwer Antify i kto personalnie odpowiada za umieszczenie na nim tej listy – mówi Wierzchołowski.
Ustalanie, gdzie umieszczono serwer Antify, trwa już blisko 50 dni (10 stycznia prokuratura okręgowa poinformowała, że nakaże wszczęcie postępowania).