– Nie może być zgody na to, by w polskich sądach pracowali ludzie, którzy gotowi są przyjmować zlecenia polityczne – mówił wczoraj minister Jarosław Gowin, odnosząc się do dziennikarskiej prowokacji wobec Ryszarda Milewskiego, prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku. Gowin przyznał, że sprawa poruszyła go do głębi nie tylko jako ministra sprawiedliwości, ale także jako obywatela.
Burzę wywołała rozmowa rzekomego asystenta szefa Kancelarii Premiera z prezesem Milewskim, którą w rzeczywistości przeprowadził dziennikarz. Jej treść opublikowała „Gazeta Polska Codziennie" i portal niezależna.pl. Reporter zadzwonił do Milewskiego 6 września i podał się za asystenta Tomasza Arabskiego. W rozmowie z prezesem ustalał termin posiedzenia sądu w sprawie decyzji o areszcie dla Marcina P. Rzekomy asystent miał też pytać o sędziów, którzy zajmą się zażaleniem na areszt. Oprócz tego umawiał prezesa na spotkanie z premierem w sprawie śledztw dotyczących Amber Gold. Spotkanie ustalono na 13 września.
– Niezależnie od tego, czy treść tego nagrania w 100 procentach odzwierciedla przebieg rozmowy, to niektóre wypowiedzi prezesa Ryszarda Milewskiego w mojej ocenie urągają zasadzie niezawisłości sędziego i sprzeniewierzają się godności urzędu – mówił minister Gowin i zapewniał, że chce wyjaśnić „każdy niuans" sprawy Amber Gold. A wobec prezesa sądu zażądał postępowania wyjaśniającego i ewentualnie – dyscyplinarnego. Aby go odwołać, zwrócił się – jak wymagają przepisy – o opinię do Krajowej Rady Sądownictwa.
Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia zachowanie prezesa oceniło jako „poważne uchybienie godności urzędu sędziego".
Jak się tłumaczy Milewski? Gowinowi powiedział o prowokacji po tygodniu i twierdził, że przebieg rozmowy był inny niż wynikający z nagrania. A TVN 24 tłumaczył: – Mówili, że dzwonią z kancelarii, więc odbierałem. Dałem się lekko sprowokować.