Na kongresie PSL Mikołajczyka, przyjmowanego owacjami prawie 1200 delegatów, reprezentujących niemal 600 tys. członków stronnictwa, wybrało na prezesa partii przez aklamację
– Prezes wygłosił jak zwykle mocne przemówienie. Wzywał do wytrwania, pracy, walki. Około drugiej ogłosił przerwę. Potem na chwilę zatrzymał się jeszcze w kuluarach. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Kiedy nie wrócił na obrady, zapanowała dezorientacja. I po prostu się rozeszliśmy, bez uchwał i formalnego zamknięcia zebrania – wspomina Laskowski i dodaje: – Jego ucieczka była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Nie brałem jej w ogóle pod uwagę. Wśród posłów i działaczy przeważały opinie negatywne. Część się cieszyła, że ocalał i że będzie mógł jeszcze coś zrobić dla kraju za granicą. Inni uważali, że powinien zostać z nami do końca, nawet licząc się z ostatecznymi konsekwencjami. Zdarzały się nawet głosy, że dla kraju byłoby najlepiej, gdyby został męczennikiem.
Znowu możemy żyć
Jak stwierdza w swojej wspomnieniowej książce „Gwałt na Polsce” – nie wierzył, by jego śmierć z rąk komunistycznej władzy mogła na cokolwiek się przydać. O zmroku, o wpół do siódmej wieczorem, na jednej z warszawskich ulic – być może była to Nowogrodzka, na zapleczu siedziby PSL – wspiął się na skrzynię samochodu ciężarowego należącego do ambasady brytyjskiej i przecisnął do specjalnie przygotowanej dla niego kryjówki. Była to, jak wspominał, najtrudniejsza decyzja w jego życiu. Ciężarówka wyruszyła w daleką drogę do Gdyni.
Ta długa, zimna, jesienna noc, musiała być jedną z najcięższych w życiu Stanisława Mikołajczyka. Pełną napięcia (ciężarówkę dziewięciokrotnie zatrzymywano na punktach kontrolnych, a kilkakrotnie trzeba było wymieniać przebite opony) a przede wszystkim goryczy. Oto były premier rządu RP w Londynie, znający osobiście wszystkich dawnych i obecnych przywódców Wielkiej Trójki, mąż stanu, w którym widziano następcę Witosa, ukryty między meblami angielskiego konsula samotnie opuszcza kraj. Jego koncepcja polityczna poniosła klęskę. Rachuby, że będzie można dogadać się z Rosją i PPR i w zamian za ograniczenie suwerenności kraju i rezygnację z dawnych granic, uchronić Polskę od całkowitego skomunizowania – zawiodły.
Niewiele ponad dwa lata wcześniej, w czerwcu 1945 r., gdy jego samolot wylądował na Okęciu i na ulicach Warszawy witały go wiwatujące, uszczęśliwione tłumy. Choć przyleciał z Moskwy rosyjskim transportowcem, widziano w nim męża opatrznościowego, który wie, jak uwolnić Polskę z narzuconego jej jarzma i potrafi tego dokonać. W Krakowie rozentuzjazmowani ludzie unieśli na ramionach samochód, którym jechał. Jedną z kobiet przewrócono przy tym w ścisku. Ale ona zawołała do niego: „to nic, to nic. Pan wrócił, więc znowu możemy żyć.”
Kawaler jałtański czy mąż opatrznościowy
Długa była droga Stanisława Mikołajczyka do najwyższych politycznych i państwowych godności, do tryumfu w pierwszych dniach po powrocie do kraju – i do samotnej nocnej ucieczki. Urodził się w Westfalii, dokąd jego ojciec, chłop spod Krotoszyna, wyjechał za chlebem. W 1922 r. wstąpił do PSL Piast, w 1930 r. był już posłem. Pod koniec lat trzydziestych zaliczano do liderów ruchu ludowego. Zmobilizowany we wrześniu 1939 r. i internowany na Węgrzech przedostał się do Francji. Od 1940 r. był wicepremierem w rządzie generała Sikorskiego, a po jego śmierci w Gibraltarze, objął tekę premiera. Elitom polskiego Londynu, zawodowym dyplomatom i oficerom, trudno było się pogodzić z wyniesieniem znanego z nienawiści do sanacji dawnego organizatora strajków chłopskich i samouka – po czterech klasach w Westfalii i paru miesiącach szkoły rolniczej – do roli jednej z pierwszych osób w państwie. „Mały, krępy, łysy, był typowym okazem polskiego chłopa (...) Zacięte, małe usta. skupiony, zamknięty w sobie wyraz twarzy zdradzały człowieka o wielkim uporze, zaciętości i woli.” – wspomina w „Kurierze z Warszawy” Jan Nowak-Jeziorański. W okresie, gdy by był premierem, od lipca 1943 do listopada 1944 r., uważał za konieczne, nawet za cenę ustępstw terytorialnych, ułożenie się ze Stalinem. Jesienią 1944 r. gdy wyszło na jaw, że zachodni alianci już grubo wcześniej, na konferencji w Teheranie, zgodzili się na aneksję przez ZSRR ziem polskich aż po Bug, podał się do dymisji. Ale nawet ten polityczny krach, nie zachwiał w nim przeświadczenia, że jedyną szansą ocalenia Polski jest kompromis.