Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Władcy Polski"
Do decydującego starcia doszło pod Koźminem. Droga wchodziła tu w głęboki, trzykilometrowej długości, wąwóz o stromych ścianach. 26 października pierwszy - wielkopolski - oddział przeszedł przez wąwóz nieniepokojony.
Dopiero kiedy do rozpadliny weszły pozostałe kolumny: królewska (z wojskiem nadwornym, armatami i z samym królem), małopolska (pospolite ruszenie z tej dzielnicy wraz z rycerstwem ruskim i podolskim) i straż tylna (wojska zaciężne), zaczęło się piekło. Na tych ostatnich z przeraźliwym hukiem spadły wcześniej podcięte przez Mołdawian potężne buki. Konary i gałęzie miażdżyły konie i ludzi. Na tych, którzy przeżyli upadek drzew, posypały się strzały i bełty miotane przez ukrytych w zaroślach Mołdawian. Dzieła zniszczenia dopełniła szarża jazdy, która dobiła ocalałych. Straż tylna przestała istnieć.
W tym samym czasie na Małopolan z lewej strony jaru spadło uderzenie mołdawskiej jazdy wspieranej przez kawalerię turecką, wołoską i tatarską. Polacy bronili się rozpaczliwie. Ocaleli uciekali do przodu, w panice szukając wyjścia z matni. Nieatakowana kolumna królewska połączyła się z Wielkopolanami z pierwszej kolumny, którzy zdążyli ustawić warowny obóz. Teraz szukały w nim schronienia niedobitki z oddziału małopolskiego.
Wtedy znów dały o sobie znać zalety charakteru Olbrachta. Szybko ochłonąwszy, zaprowadził porządek w wojsku i przygotował kontruderzenie. Pierwsza na odsiecz walczącym w wąwozie poszła chorągiew nadworna.Za nią ruszył na czele następnych chorągwi sam król. Oddziały mołdawskie i ich sojuszników wypłoszono z lasów i rozbito doszczętnie - lekka jazda na otwartym polu nie miała szans w starciu z ciężkozbrojnymi. W wyniku bitwy Polacy stracili 11 tys. zaciężnych i rycerstwa z pospolitego ruszenia. Do tej liczby trzeba dodać kilka tysięcy służby. W sumie z lasów bukowińskich nie wyszedł co piąty uczestnik wyprawy. Straty nieprzyjaciela były z pewnością mniejsze i sięgały kilku tysięcy ludzi.