Krakowska prokuratura sprawdza, czy działający w pełni od końca 2012 r. nowy, centralny system ratownictwa medycznego w Małopolsce nie naraża życia i zdrowia chorych, którzy wzywają pogotowie. W tym odpowiedzialność małopolskich polityków i urzędników, którzy go wdrożyli, m.in. wojewodę małopolskiego Jerzego Millera, który odpowiada za ratownictwo medyczne w regionie.
Jak dowiedziała się „Rz", prokuratura przeanalizowała tysiące wyjazdów karetek małopolskiego pogotowia i ustaliła, że kilkaset z nich przekroczyło maksymalny dopuszczalny czas dojazdu do chorego lub wypadku. – Teraz każdy przypadek jest analizowany pod kątem ewentualnego zagrożenia życia lub zdrowia pacjenta, a jeśli tak, odpowiedzialności osób, które się mogły do tego przyczynić. Sprawdzamy, czy opóźnienia wiążą się z nowym systemem ratownictwa – mówi „Rz" prok. Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
W Małopolsce są tylko dwie centralne dyspozytornie, do których wpływa zgłoszenie: w Krakowie (obsługuje stolicę Małopolski i 12 powiatów) oraz w Tarnowie (miasta Tarnów i Nowy Sącz plus 7 powiatów). To one decydują, gdzie i skąd wysłać karetki (mają w sumie 110 zespołów). Nowy system ma lepiej wykorzystywać zespoły w regionie (te, które najbliżej stacjonują od miejsca wypadku), w efekcie zespoły ratowników miały szybciej dojeżdżać do chorych lub wypadków.
Ale od początku system szwankował – dyspozytorzy mylili nazwy miejscowości lub wzywali karetkę, by w połowie drogi ją odwołać. Zmorą dyspozytorów i kierowców karetek, które wysyłano w nieznane dotychczas im rejony, były niedokładne mapy elektroniczne lub niedziałający w terenach górskich nawigacji satelitarnych GPS (wątek sprzętu, w tym zakupu grzejących się i pękających laptopów do karetek przez urząd wojewódzki także bada prokuratura). Tydzień po wdrożeniu nowego systemu ratownictwa karetka wysłana z Zakopanego do wioski w sąsiednim powiecie nowotarskim do 80-latki jechała 40 minut, chora w tym czasie zmarła.
– Przypadków, gdzie pacjent zmarł, było więcej – mówi poseł Arkadiusz Mularczyk (Solidarna Polska), z doniesienia którego toczy się śledztwo. – W dużej mierze to efekt braku znajomości terenu przez scentralizowane dyspozytornie, co utrudnia łączność między pacjentem a dyspozytorem i wydłuża czas wezwań – tłumaczy powody Krzysztof Olejnik, rzecznik nowosądeckiego pogotowia i czynny ratownik medyczny.