Liczył Pan wtedy na stanowiska ministra rozwoju regionalnego.
Startując na liście poselskiej liczyłem, że mogę być bardziej użyteczny dla regionu. Ale decyzje zapadały wówczas poza mną.
To jeden z powodów tych mitów, jak je pan nazwał, które krążą o pana relacjach z Waldemarem Pawlakiem. Nie chciał panu dać tej nominacji.
Pytanie, na ile to było wtedy osiągalne. Dziś to bardziej ekwilibrystyka.
Wie pan, jaką opinię ma PSL?
W świętokrzyskim bardzo dobrą.
Powszechna opinia jest taka, że to partia, która przede wszystkim dba o rodzinę i znajomych. Mówiąc wprost - nepotyczna.
Nie zgadzam się z tym. Często w mediach mówi się o nepotyźmie i przywołuje przejaskrawiając przykład PSL. Zawsze zadaję sobie pytanie czy ten problem dotyczy wyłącznie nas i w skali o której dowiaduje się opinia publiczna w naszym kraju? Czy to oznacza, że od lewicy do prawicy mamy wyłącznie nominacje w oparciu o kryterium kompetencyjne? Byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że w moim środowisku politycznym nie było zjawiska nepotyzmu. Tego nie uda się całkowicie wyeliminować, biorąc pod uwagę masowość stronnictw. Trzeba jednak robić wszystko, by to negatywne zjawisko miało charakter marginalny.
Żona w ramach swojej pracy w jednej z gmin składa wnioski o unijne dotacje. Pan, jako marszałek, te dotacje akceptuje. Brat z pana poparciem został radnym sejmiku. Pachnie nepotyzmem.
Przecież mój brat nie został radnym sejmiku w wyniku nominacji marszałka województwa. Uzyskał w wyborach ponad 5300 głosów. Nie miał prawa startować? Posiada przecież czynne i bierne prawo wyborcze. To zarzut, którego nie przyjmuję. Natomiast żona zajmowała się funduszami długo przed tym, zanim zostałem marszałkiem. Po moim wyborze, powinna zwolnić się z pracy? Miedziana Góra, gdzie pracuje, nie jest w czołówce efektywności uzyskiwania funduszy unijnych. Gmina nie ma żadnych „ekstra" przywilejów w kierowanym przeze mnie Urzędzie.
Ale konflikt interesów z żoną występuje.
Na pewno podnoszą to moi adwersarze. Decyzje są podejmowane kolegialnie, a odpowiedzialność bierze za nie zarząd województwa. By dostać akceptację wniosku, trzeba przejść całą procedurę. Wszystko jest zgodne z prawem.
Podpisałby pan konwencję antyprzemocową?
Nie podpisałbym, z uwagi na jej przeważający ideologiczny charakter. Zgadzam się z opinią wyrażoną przez prof. Andrzejem Zollem, który podnosi budzące wątpliwość kwestie płynnego podejścia do płci i jej nie-biologicznego, a społeczno-kulturowego charakteru. Stoję na gruncie bliskich mi umiarkowanie konserwatywnych wartości.
Czyli konwencja do odrzucenia?
Na pewno jest w niej wiele zapisów, które by można przenieść do polskiego ustawodawstwa. Choć podkreślam, że ono nie jest wcale ułomne. Warte rozważenia byłyby np. centra opieki nad ofiarami, infolinie czy pojęcie przemocy ekonomicznej. Ale w tej konwencji jest więcej ideologii niż polityki i dlatego bym jej nie podpisał.
A zabiegi in vitro powinny być finansowane ze środków publicznych?
Finansowanie zostawmy na razie na boku. Mówię „tak" dla in vitro, bo nie możemy przechodzić do porządku dziennego nad problemem wielu polskich rodzin, borykających się z bezdzietnością. To jest wielka tragedia dla tych osób, które chcą dać, a nie mogą dać nowego życia. W wielu przypadkach nieudane próby posiadania potomstwa prowadzą do rozpadu związków. A małżeństwo, rodzina, to wielka wartość, którą trzeba chronić. Musimy szukać takiego rozwiązania, które chroni życie, przed różnego rodzaju modyfikacjami, by nie rzec manipulacjami okołogenetycznymi. W trwajacej na temat in vitro debacie podzielam poglądy, które prezentuje minister Kosiniak-Kamysz.
Postuluje, by tylko małżeństwa mogły korzystać z takiego programu.
Bądź związki, które udokumentują wcześniejsze leczenie tego problemu. In vitro nie powinno być pierwszym podejście do problemu. To pole do dyskusji z ekspertami, którzy powinni zabrać głos na temat konkretnych rozwiązań.
Poparłby pan ustawę o związkach partnerskich?
Nie poparłbym. To jest kwestia, która wkracza na grunt zarezerwowany dla rodziny i tradycyjnego jej pojmowania. Regulacje, które pozwalają czy ułatwiają dostęp do dokumentacji medycznej, czy kwestii spadkowych, można wprowadzić w oparciu o obecnie obowiązujące prawo. A najlepszym miejscem na sformalizowanie tego jest kancelaria notarialna.
Do polityki wprowadzał Pana poseł Andrzej Pałys, który zasłynął przede wszystkim tym, że w stanie wskazującym na spożycie wsiadał do nie swojego samochodu.
Nie wiem, skąd pojawiły się informacje na ten temat. Mogę z całą mocą podkreślić, że nie mają żadnego związku z rzeczywistością. W mojej pierwszej pracy byłem asystentem niewidomemego posła Tadeusza Madzi w latach 1996-97. Następnie przez sześć kolejnych lat byłem asystentem posła, a dziś już europosła Czesława Siekierskiego. Z Andrzejem Pałysem po prostu znam się od lat, bo jest z sąsiedniej gminy. On sam nie jest dumny z tego epizodu z przed sejmowego hotelu. Ma świadomość, że nie zachował się jak przystało na parlamentarzystę i osobę publiczną. Uparte łączenie mnie z nim to nic innego, jak poszukiwanie słabych strony w mojej karierze. Warto tę sprawę wyjaśnić raz na zawsze. Stąd dziękuję Panu za to pytanie.
To jednak pan wyciągnął do Pałysa pomocną dłoń i zrobił go prezesem wojewódzkiego funduszu ochrony środowiska.
Andrzej Pałys jest z wykształcenia meliorantem. Ma bardzo dobre doświadczenia w pracy samorządowej. Był przywódcą związku gmin, czyli ponad 100 gmin w świętokrzyskim. Sprawił, że jego rodzinna gmina Solec stała się jedną z najbardziej dynamicznie się rozwijających. Dziś, o czym wielu nie ma pojęcia, nie ma w niej problemu bezrobocia. Ze swoich obowiązków wywiązuje się bardzo dobrze.
Czym pan chce przekonać do siebie wyborców? Osiągnięciami w świętokrzyskim?
Jestem dumny z mojej pracy w świętokrzyskim samorządzie. W 1998 r. w województwo miało 34 proc. średniego unijnego PKB. Byliśmy wtedy najbiedniejszym regionem w Unii. W 2004 było to już 39 proc, a dziś jest 49 proc. To wciąż nie jest poziom, który by nas satysfakcjonował. Robimy wszystko, by dystans w stosunku do bogatej, zachodniej części Europy, a na rodzimym podwórku choćby Warszawy, nadgonić jak najszybciej. Z korzyścią dla naszej świętokrzyskiej wspólnoty.
Problem w tym, że świętokrzyskie nie jest wcale tak piękne, jak pan to maluje w swoich spotach. To jedyny region, w którym w 2013 r. PKB nie wzrosło, a spadło.
To są dopiero prognozy, dane będziemy znali w październiku. Pamiętajmy, że w 2004 r. startowaliśmy z poziomu 27 mld zł PKB, a dziś jest to prawie 41 mld zł. To pokazuje, że w latach 2007-10 mieliśmy, spośród wszystkich regionów, najwyższą dynamikę wzrostu. A wahnięcia w poszczególnych latach wynikają przede wszystkim z tego, że nasze województwo jest bardzo wrażliwe na cykle koniunkturalne. W naszym PKB duży udział mają firmy z obszaru związanego z budownictwem i rozwojem infrastruktury, takie jak: kamieniołomy, czy cementownie. W 2013 roku były oznaki dekoniunktury, ale wstępne dane sygnalizują, że w 2014 roku sytuacja się poprawiła.
Jak Polska powinna się zachować w stosunku do konfliktu ukraińskiego?
Absolutnie nie powinniśmy wysyłać tam wojsk. Turystyka na Majdan wielu polskich polityków, ta w 2004 i 2014 roku, wyrywanie się przed szereg, dziś nie bilansuje się na plus. Pogłębiają się różnice we wspólnocie euroatlantyckiej. USA forsują scenariusz militarny. Z drugiej strony widzimy bardziej pojednawcze, stonowane deklaracje kanclerz Merkel i prezydenta Hollande. Zgodnie mówią, że nie można budować pokoju na Starym Kontynencie przeciw Rosji. Polska, która chciała być bardzo silnym orędownikiem europejskiej drogi Ukrainy, została przez Kijów, ale także Berlin, czy Waszyngton potraktowana trochę jak chłopiec na posyłki. Zrobiliśmy swoje, a teraz mamy czekać w szeregu na kolejny rozkaz. Nie zyskaliśmy politycznie, odnotowaliśmy ogromne straty gospodarcze. I nie chodzi tylko o rolnictwo, które odczuwa to najboleśniej. Przy naszym położeniu geopolitycznym potrzebna jest zdroworozsądkowa polityka wschodnia, daleka od emocji, zbytnich uprzedzeń i uwzględniająca, przy lojalności względem partnerów w strukturach takich jak NATO, czy UE, mocniej niż dotychczas nasz interes narodowy.
To, że nie ma nas przy stole negocjacyjnym, to zarzut do urzędującego prezydenta?
Coś na pewno nie zagrało. Nie umiem o końca podzielić odpowiedzialności za ten stan rzeczy między resort spraw zagranicznych a prezydenta. Rosjanom udało się dziś wbić klin, między USA, a Europę. Zrobili to po mistrzowsku. Powinniśmy unikać sytuacji, która prowadzi do antagonizmów. Francja i Niemcy wykazują dziś większa, daleko posuniętą wstrzemięźliwość. I obawiam się, że to my zapłacimy za to największą, gospodarczą cenę.
Wolałby pan, żeby Polska zachowywała się tak wstrzemięźliwie, jak Niemcy?
Na Ukrainie nie ma zgody na przemoc i barbarzyństwo, których ofiarami jest głównie ludność cywilna. Dlatego ten konflikt trzeba jak najszybciej powstrzymać. Ale już dziś widzimy, że solidaryzm europejski jest bardzo trudny do utrzymania. Tym bardziej nie powinniśmy się wyrywać, patrząc na nasz potencjał i znaczenie. Miejmy świadomość swojej siły. Powinniśmy szukać porozumienia w trójkącie Weimerskim. Nie dać się rozegrać, bo polski interes musi być dla nas najważniejszy.
Gdzie by pan poleciał z pierwszą wizytą zagraniczną?
Z prywatną do Rzymu. A jako prezydent na Wyspy Brytyjskie i do Irlandii, by porozmawiać z Polakami za granicą. Do Dublina, Glasgow i innych miast.
Władze w Londynie by pan ominął?
Z nimi też warto rozmawiać, ale moim celem byliby przede wszystkim Polacy. Chciałbym wiedzieć, co zrobić, aby rozważyli powrót do Polski. A ci, którzy chcą tam wyjechać zmienili zdanie.