Skoro bez pieniędzy na kampanię, tylko z grupą zapaleńców, był w stanie zebrać prawie 200 tysięcy podpisów, to jeśli będzie miał wsparcie jakiejś silnej struktury, ma szanse osiągnąć dużo więcej. Czy będzie to aż Pałac Prezydencki, trudno powiedzieć, ale Sejm wydaje się w jego zasięgu.
Nie podobają mi się pobłażliwe komentarze dziennikarzy na temat kandydata Kukiza, choćby w wywiadzie dla Radia TOK FM, gdzie muzyk opowiadał o tym, że podpisy zbierać będzie jego rodzina, a przy sile przekonywania jego matki sprawa będzie załatwiona. No i jest. A my możemy to nazwać dobrą wiadomością dla polskiej demokracji. Przede wszystkim dlatego, że dostajemy dowód na to, iż w polityce wciąż jest miejsce dla zapaleńców i outsiderów. Dla ludzi, którzy nie są cyborgami zaprogramowanymi na wydreptanie sobie miejsca u boku tego czy innego prezesa partii, tylko mają pasję i misję. Kukiz wierzy w jednomandatowe okręgi wyborcze jako panaceum na chorobę naszej demokracji. Zapewne jest to wiara naiwna, ale lepsze to niż polityczny cynizm.
Im więcej takich kandydatów w wyborach – każdych: prezydenckich, parlamentarnych czy samorządowych – tym lepiej. Wnoszą do życia publicznego odmienne doświadczenia. Mówimy przecież o artyście, który odniósł autentyczny sukces. Pisał zarówno przeboje, jak i piosenki, które wywoływały dyskusje polityczne, ba, grał nawet z powodzeniem w filmie. Nie ukrywa też swoich problemów, otwarcie mówił o walce z nałogiem. A do tego ma charyzmę. Zapewne musi jeszcze popracować nad temperamentem, żeby nie rzucać w wywiadach nieprzemyślanych słów. Ale ma potencjał. Tak jak miał go aktor Ronald Reagan czy magnat medialny Silvio Berlusconi. Bez względu na to, jak ich oceniamy, osiągnęli sukces i wnieśli do polityki coś nowego. Nam też przydałoby się kilku takich ludzi.