Jeśli ostatnie doniesienia RMF FM dotyczące katastrofy smoleńskiej ustawiłyby przebieg kampanii wyborczej, byłoby to korzystne dla PO i Bronisława Komorowskiego, a niebezpieczne dla PiS i Andrzeja Dudy. Bo stawiałoby kwestię tego, co stało się przed pięciu laty, jako jedną z najważniejszych linii podziału w walce prezydenckiej. Ale jeśli potraktować poważnie to, co politycy PiS i publicyści z tą partią sympatyzujący twierdzili w ostatnim czasie, można by pomyśleć, że jest dokładnie odwrotnie i że za wtorkowym newsem musieli stać sztabowcy Dudy. Bo według nich, gdyby sprawę Smoleńska ostrzej i mocniej akcentować w 2010 roku, prezydentem od pięciu lat byłby Jarosław Kaczyński.
Absurd? Oczywiście, ale warto przyjrzeć się uważniej temu, jak w polityce – na doraźne potrzeby marketingowe – formułowane są koncepcje niemające nic wspólnego z rzeczywistością, a nawet więcej – stojące w skrajnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. A jednak – i to jest najciekawsze – znajdują posłuch i traktowane są z całą powagą przez inteligentnych, wydawałoby się, ludzi.
Piąta rocznica katastrofy smoleńskiej może być pułapką dla Andrzeja Dudy. Wiedzą o tym jego zwolennicy, a jeszcze lepiej jego przeciwnicy. Z punktu widzenia tych ostatnich najlepiej by było, by tego dnia – i aż do końca kampanii – twarzą obozu PiS stał się Antoni Macierewicz; by sztab porzucił dotychczasową centrową linię i całkowicie skupił się na rozpatrywaniu tego, czy 10 kwietnia 2010 roku doszło, czy też nie doszło do zamachu. To prawie na pewno gwarantowałoby zwycięstwo Komorowskiemu, i to nawet w pierwszej turze.
Cóż więc w najbliższych dniach zrobi Duda i ludzie z jego sztabu? Zapewne będą uważnie postępować, ważyć każde słowo, grać na kilku fortepianach. Z ust kandydata nie padnie słowo „zamach", a jedynie pojawiać się będą pytania o to, czy aby na pewno wszystko wiemy, czy nie budzą niepokoju nieprawidłowości w śledztwie, czy właściwe jest to, że wrak Tu-154 nadal jest przetrzymywany na terytorium Federacji Rosyjskiej... Sztabowcy PiS będą dmuchać i chuchać, by nic ostrego nie padło ze strony ich kandydata i by nie zraził on do siebie bardziej umiarkowanych wyborców.
Powstaje więc pytanie, czy zasadna była strategia Jarosława Kaczyńskiego sprzed pięciu laty. Czy jego sztab postępował słusznie, nie podgrzewając atmosfery związanej z katastrofą? Czy rację mieli Kamiński, Bielan, Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz i Migalski (ale również Brudziński czy Błaszczak, którzy także byli wówczas w sztabie), gdy powstrzymywali się od formułowania ostrych ocen w tej materii?