Reklama

Smoleńsk, wyborcza pułapka na PiS

Sztab Andrzeja Dudy nie chce zrazić centrowego elektoratu

Publikacja: 07.04.2015 21:11

Smoleńsk, wyborcza pułapka na PiS

Foto: Fotorzepa, Łukasz Kobus

Jeśli ostatnie doniesienia RMF FM dotyczące katastrofy smoleńskiej ustawiłyby przebieg kampanii wyborczej, byłoby to korzystne dla PO i Bronisława Komorowskiego, a niebezpieczne dla PiS i Andrzeja Dudy. Bo stawiałoby kwestię tego, co stało się przed pięciu laty, jako jedną z najważniejszych linii podziału w walce prezydenckiej. Ale jeśli potraktować poważnie to, co politycy PiS i publicyści z tą partią sympatyzujący twierdzili w ostatnim czasie, można by pomyśleć, że jest dokładnie odwrotnie i że za wtorkowym newsem musieli stać sztabowcy Dudy. Bo według nich, gdyby sprawę Smoleńska ostrzej i mocniej akcentować w 2010 roku, prezydentem od pięciu lat byłby Jarosław Kaczyński.

Absurd? Oczywiście, ale warto przyjrzeć się uważniej temu, jak w polityce – na doraźne potrzeby marketingowe – formułowane są koncepcje niemające nic wspólnego z rzeczywistością, a nawet więcej – stojące w skrajnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. A jednak – i to jest najciekawsze – znajdują posłuch i traktowane są z całą powagą przez inteligentnych, wydawałoby się, ludzi.

Piąta rocznica katastrofy smoleńskiej może być pułapką dla Andrzeja Dudy. Wiedzą o tym jego zwolennicy, a jeszcze lepiej jego przeciwnicy. Z punktu widzenia tych ostatnich najlepiej by było, by tego dnia – i aż do końca kampanii – twarzą obozu PiS stał się Antoni Macierewicz; by sztab porzucił dotychczasową centrową linię i całkowicie skupił się na rozpatrywaniu tego, czy 10 kwietnia 2010 roku doszło, czy też nie doszło do zamachu. To prawie na pewno gwarantowałoby zwycięstwo Komorowskiemu, i to nawet w pierwszej turze.

Cóż więc w najbliższych dniach zrobi Duda i ludzie z jego sztabu? Zapewne będą uważnie postępować, ważyć każde słowo, grać na kilku fortepianach. Z ust kandydata nie padnie słowo „zamach", a jedynie pojawiać się będą pytania o to, czy aby na pewno wszystko wiemy, czy nie budzą niepokoju nieprawidłowości w śledztwie, czy właściwe jest to, że wrak Tu-154 nadal jest przetrzymywany na terytorium Federacji Rosyjskiej... Sztabowcy PiS będą dmuchać i chuchać, by nic ostrego nie padło ze strony ich kandydata i by nie zraził on do siebie bardziej umiarkowanych wyborców.

Powstaje więc pytanie, czy zasadna była strategia Jarosława Kaczyńskiego sprzed pięciu laty. Czy jego sztab postępował słusznie, nie podgrzewając atmosfery związanej z katastrofą? Czy rację mieli Kamiński, Bielan, Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz i Migalski (ale również Brudziński czy Błaszczak, którzy także byli wówczas w sztabie), gdy powstrzymywali się od formułowania ostrych ocen w tej materii?

Reklama
Reklama

Dlaczego warto zadawać sobie te pytania? Bo ze strony części prawicowych mediów pada zarzut, że tamte wybory zostały przegrane dlatego, że sztabowcy omotali Kaczyńskiego i narzucili mu łagodną linię. Że gdyby nie ich ówczesna „zdrada prawdy i ofiar", prezes PiS zostałby głową państwa. Ostatnio tego typu sformułowania padły z ust obecnych sztabowców Dudy – Joachima Brudzińskiego i Marcina Mastalerka. Zatem ten typ rozumowania zaczął być nie tylko domeną prawicowej publicystyki, ale także nieomal oficjalną wykładnią tamtych wydarzeń w PiS, akceptowaną – jak rozumiem – przez samego prezesa.

Dlaczego więc dziś marketingowcy i PR-owcy Dudy nie „grzeją" problemu smoleńskiego? Dlaczego będą się starać odciągnąć swojego kandydata od tej tematyki? Dlaczego nakażą mu unikanie słowa „zamach"? Wszak jeśli umiarkowana linia była przyczyną klęski Kaczyńskiego w 2010 roku, dziś nie należy powtarzać tamtego błędu. Trzeba wykrzyczeć prawdę i to najlepiej w towarzystwie tego, który w jej odkrywaniu zrobił najwięcej, czyli Antoniego Macierewicza.

Zwłaszcza że przez ostatnie pięć lat zaszły dwie ważne zmiany. Po pierwsze, dostaliśmy aż nadto dowodów na to, że strona rosyjska zachowuje się w tej sprawie co najmniej dziwnie. O ile w maju czy czerwcu 2010 roku jej postawa mogła budzić co najwyżej zdziwienie i zaniepokojenie, o tyle obecnie nie da się reakcji Kremla określić inaczej niż jako sabotowanie śledztwa. Każdy miesiąc przynosi wieści stawiające Rosję w świetle podejrzeń – jeśli nie o sprokurowanie samej tragedii, to co najmniej o chęć ukrycia prawdziwych jej przyczyn. Mamy dziś o wiele więcej powodów do niepokoju i oskarżania Rosjan o najgorsze rzeczy, niż mieliśmy w 2010 roku, gdy trwała kampania prezydencka. Dlaczego więc sztab Dudy tak oszczędnie eksploatuje ten temat? Czy i w nim czają się zdrajcy?

Po drugie, przez ostatnie pięć lat znacząco wzrósł odsetek tych, którzy wierzą w zamach. O ile w maju i czerwcu 2010 roku było to kilka lub kilkanaście procent, o tyle obecnie odsetek ten sięga kilkudziesięciu procent (w zależności od zadanego pytania). Jeśli więc dziś o wiele więcej Polaków dopuszcza możliwość, że prezydent naszego kraju został zabity przez Putina, to chyba jeszcze bardziej powinno to skłaniać tych, którzy stoją po stronie prawdy i sprawiedliwości do eksploatowania tego wątku. Jeśli sztabowcy Dudy i jego medialni zwolennicy oskarżają o zaniechanie tych, którzy robili kampanię Kaczyńskiemu pięć lat temu, to jak ocenią swoje obecne zachowanie, gdy narracja zamachowa ma o wiele więcej zwolenników? Czy to nie jest aby kolejna zdrada wobec tych, których zdradzono o świcie?

Oczywiście nie. Sztabowcy Dudy wiedzą to samo, co wiedzieli sztabowcy Kaczyńskiego – że wejście ich kandydata w tematykę smoleńską zmniejsza szanse na zwycięstwo i zamyka w wąskim elektoracie. Wiedzą, że najlepszym rozwiązaniem na najbliższe tygodnie byłoby zamknięcie Macierewicza w piwnicy. Wiedzą także, że tylko taka strategia może uchronić Dudę od wpadnięcia w pułapkę zastawioną na niego przez PO i Komorowskiego. Dlatego będą robić dokładnie to samo, co robili sztabowcy Kaczyńskiego przed pięciu laty (choć usta będą mieć pełne frazesów o umiłowaniu prawdy, zdradzie ze strony niegdysiejszych kolegów, fatalnej kampanii 2010 roku i wierności tym, którzy zginęli w Smoleńsku). Ich zachowanie jest w pełni racjonalne, bo takie są wymogi marketingu politycznego.

Dziwić jedynie może to, że ich propaganda i sklejana na potrzeby kolejnych zakrętów politycznych prezesa narracja znajduje posłuch u ludzi na pozór inteligentnych.

Reklama
Reklama

Marek Migalski jest politologiem, był europosłem PiS, PJN i Polski Razem

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Warszawa
Kolejne dziesiątki milionów w remont Sali Kongresowej. Termin otwarcia się oddala
Kraj
Czeski RegioJet wycofuje się z przyznanych połączeń. Warszawa najbardziej dotknięta decyzją
Kraj
Warszawiacy zapłacą więcej za wywóz śmieci. „To zwykły powrót do starych stawek”
Kraj
Zielone światło dla polskiej elektrowni jądrowej i trzęsienie ziemi w PGE
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama