Reklama

Stankiewicz: Platforma chętnie rozdaje pieniądze

W finale kampanii PO sięga po narzędzie rządzących – miliardy z budżetu

Aktualizacja: 16.09.2015 12:20 Publikacja: 15.09.2015 19:49

W sobotę na specjalnej konwencji Platforma przedstawiła wyborcom kosz pełen finansowych prezentów z

W sobotę na specjalnej konwencji Platforma przedstawiła wyborcom kosz pełen finansowych prezentów z budżetu

Foto: PAP/Jakub Kaczmarczyk

Propozycja reformy podatkowo-składkowej, przedwyborczy hit Platformy, powstawała w wielkiej tajemnicy. Szczegóły rodziły się w dyskusjach między kierownictwem resortu finansów a Januszem Lewandowskim, szefem doradców ekonomicznych premier Ewy Kopacz.

O rewolucyjnych dla rynku pracy i gospodarki propozycjach nie wiedzieli koalicyjni ministrowie z PSL odpowiedzialni za te obszary. Ba, w prace nie był nawet zaangażowany Jacek Rostowski, wieloletni minister finansów w rządzie Donalda Tuska, a potem doradca gospodarczy Kopacz. Dziś Rostowski się wścieka na partyjnych kolegów i zarzuca im, że wiążą sobie ręce, podając coraz to nowe szczegóły reformy. Ma rację co do jednego – część założeń reformy jest mętna, a Kancelaria Premiera i resort finansów podają sprzeczne interpretacje.

Wyprzedzić PiS

Politycznie pomysł Platformy jest jednak zręcznym ruchem, bo przebija festiwal obietnic PiS. W dodatku to niejedyna finansowa oferta, którą PO chce kupić wyborców. Jest większa płaca minimalna, jest minimalna stawka godzinowa za pracę, są jednorazowe dodatki dla emerytów, jest też nowe becikowe.

Wszystkie proponowane zmiany podporządkowane są jednemu celowi – wygraniu wyborów z PiS. Kluczem do tego są wyborcy przeciętnie i słabo uposażeni. – Od początku prac jesienią minionego roku założenie było takie, że reforma musi doprowadzić do takiego zmniejszenia opodatkowania, żeby odczuła to większość polskich rodzin, a przede wszystkim najmniej zamożni – przyznaje jeden ze współautorów zmian.

Szybko odrzucone zostały proste pomysły obniżki stawek PIT lub VAT. W wakacje pracowano już tylko nad wariantem połączenia podatku dochodowego ze składkami na ZUS i NFZ, co ma doprowadzić do zmniejszenia obciążeń wszystkich grup, ale głównie słabiej i przeciętnie zarabiających.

Reklama
Reklama

Nie tylko w tym miejscu tej nowej reformy jest polityka. Kluczowe jest to, kogo zmiany nie obejmą – pracujących na umowy o dzieło, a także samozatrudnionych.

To dwie grupy, które mogłyby stracić na zmianach, zacierając polityczne przesłanie o zmianach, na których wszyscy skorzystają. Ale jeszcze ważniejsze było to, że pracujący na takich formach zatrudnienia to w dużej mierze wyborcy PO. – Nie mogliśmy uderzyć we własny elektorat – przyznaje jeden z twórców reformy, przyznając w ten sposób, że polityka była niebagatelnym czynnikiem wpływającym na kształt tej reformy. Gdyby dla samozatrudnionych nie zrobiono wyjątku, to budżet nie musiałby dopłacać do reformy 10 mld zł.

Reforma podatkowo-składkowa to finał trwającego od kilku miesięcy festiwalu rozdawania pieniędzy przez rząd Ewy Kopacz. Zaczęło się w lutym od zapowiedzi podwyżek w budżetówce. Urzędnicy mieli zamrożone płace od 2010 r., kiedy trzeba było szukać oszczędności w związku z kryzysem finansowym. Biurokraci przyjęli zapowiedzi Kopacz z dystansem – wszak mieli w pamięci wiele niespełnionych obietnic finansowych, które złożył im Donald Tusk. – Poczekajmy na projekt budżetu państwa na przyszły rok. Chciałbym zobaczyć te obietnice na papierze – mówił wówczas „Rz" Robert Barabasz, szef Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej „Solidarności".

Budżet 2016

A rząd obietnice na papier tym razem przelał. „W 2016 r. przewiduje się przeznaczyć dodatkowe środki na wynagrodzenia dla grup pracowniczych, które co do zasady od 2010 r. były objęte »zamrożeniem«. W konsekwencji dodatkowe koszty dla budżetu państwa wyniosą około 2 mld zł" – napisano w ogłoszonych niedawno założeniach przyszłorocznego budżetu. Zwiększenie funduszu płac nie oznacza automatycznego wzrostu płac w budżetówce – o ewentualnych podwyżkach decydować będą kierownicy poszczególnych jednostek budżetowych, co ma być systemem bardziej motywującym.

Przyszłoroczny budżet – a właściwie obietnice, które się nań składają – to zresztą podstawowe narzędzie polityczne PO w toczącej się kampanii. Pieniądze, które można dostać od państwa za kilka miesięcy, to naturalny wabik na wyborców. Dlatego też budżet na 2016 r. zdaniem wielu ekonomistów skonstruowany jest nazbyt swobodnie – z rekordowym deficytem sięgającym prawie 55 mld zł.

Taka dziura w kasie państwa to nie przypadek, tylko efekt socjalnych bonusów, które rząd chce rozdać konkretnym grupom wyborców. Żeby zdobyć głosy starszych i uboższych, w budżecie zapisano waloryzację rent i emerytur. Ponieważ jednak zależą one od poziomu inflacji – a mamy deflację – postanowiono wypłacić rencistom i emerytom z najniższymi świadczeniami jednorazowe dodatki. Te swego rodzaju rekompensaty wynosić będą od 100 do 350 zł na rękę, a budżetowy koszt to 1,4 mld zł.

Reklama
Reklama

W budżecie znalazły się też pieniądze na nowe becikowe – 1000 zł miesięcznie przez rok na nowo urodzone dziecko dla uboższych rodziców (także tych, którzy do tej pory nie mieli prawa do zasiłku macierzyńskiego, czyli bezrobotnych, pracujących na umowie-zleceniu, studentów i rolników).

Rząd chce też zmusić pracodawców do podniesienia płac, bo chce podnieść płacę minimalną w przyszłym roku o 100 zł – do 1850 zł. Jednocześnie zamierza wprowadzić minimalną stawkę godzinową 12 zł za pracę na umowach cywilnoprawnych. – Jeśli ktoś zatrudnia pracownika na umowie cywilnoprawnej, ale w pełnym wymiarze czasu pracy, to płacąc mu po 12 zł za godzinę, poniesie większy koszt, niż gdyby zatrudnił go na etacie za 1850 zł. Tak, chodzi nam o to, żeby pracodawcy przenosili najmniej zarabiających na etaty – przyznaje jeden z twórców reformy. Przy okazji chodzi też o to, aby zbić postulat PiS i związków zawodowych, które domagały się właśnie wprowadzenia stawki 12 zł za godzinę.

– Ta reforma rodziła się za długo – przyznaje bliski współpracownik Ewy Kopacz.

– Dlaczego nie ogłosiliście jej pod koniec czerwca, kiedy pani premier zapowiedziała niektóre zmiany w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej"? – pytamy.

– Nie mogliśmy. Projekt nie był jeszcze gotowy. Ale przez to wygląda dziś jak kiełbasa wyborcza.

Zasadna jest w tej sytuacji wątpliwość, czy taki kosz finansowych prezentów jest wiarygodny po ośmiu latach rządów Platformy. Wszak sondaże pokazują, że ludzie już nie chcą rządów PO, a wynik wyborów prezydenckich to konkretny na to dowód. Władze PO żywią jednak nadzieje, że im więcej pieniędzy w koszyku, tym więcej głosów w urnie.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Z Warszawy do Poznania w 2,5 godziny już od grudnia. Nowy przewoźnik konkuruje z PKP
Kraj
Tak wygląda „tramwajowe metro”. Budowa tunelu do Dworca Zachodniego wkracza w decydującą fazę
Kraj
Ujawniono dwa drony na Mazowszu. Służby szukały też pod Warszawą
Reklama
Reklama