- „Kama", mój pseudonim, rzecz prosta. Byłam zafascynowana książką o charakterze historycznym Andrzeja Struga. W powieści „Dzieje jednego pocisku" występowała dziewczyna, kobieta, ponaddwudziestoletnia, jeżeli pamiętam, która była bardzo dzielna, wszyscy patrzyli na nią z zachwytem i tak oceniali jej postawę. Oprócz tego miała wiele cech, które mnie i wtedy się nie podobały, ale byłam zafascynowana jej bojową postawą. Widocznie świeżo byłam po lekturze, skoro przyjęłam taki pseudonim – wspominała w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej.
Pierwszą jej akcją w „Parasolu" była ta na Weffelsa. - Widziałam go w życiu w sumie trzy razy i bardzo się bałam, że go nie poznam, bo każdy oficer w pewnej chwili wydawał mi się bardzo podobny. Byłam w rozpaczy. Przed akcją pobiegłam do kościoła na placu Zbawiciela, przed obrazem Świętej Teresy, który wisi do dnia dzisiejszego, modliłam się, żebym się nie pomyliła, bo przecież koledzy będą narażali swoje życie i tyle przygotowań i żeby nie „spalić" tej akcji – opowiadała.
Z kościoła poszła na wyznaczone miejsce akcji na ulicę Koszykową. - Szłam i miałam tak spacerować, zawracając. Gdy zawróciłam, zobaczyłam, że ten, o którego chodzi idzie naprzeciwko mnie, spojrzałam, przeszłam na drugą stronę jezdni. To był znak dla moich kolegów, którzy stali bliżej Placu na Rozdrożu. Pobiegłam w stronę parku Ujazdowskiego. Tam miałam przeczekać czas akcji. Wpadłam, słyszałam strzały, potem było cicho, potem znów strzały. Słyszałam Hilfe, Hilfe! „Pomocy, pomocy!" – krzyczał Weffels – opowiadała. Dodała, że inni, którzy byli w tym parku przekazali informacje, jak to się dalej rozegrało. - Okazało się, że „Orkan" wystrzelał magazynek i musiał wrócić po teczkę, którą zostawił na chodniku przed wejściem do parku, wziął magazynek, wrócił i zadanie wykonał – relacjonowała „Kama".
W sumie brała udział w siedmiu akcjach. Brała udział w rozpoznaniach m.in. na Kutscherę, Weffelsa, potem Brauna, Koppe, Stamma, aleji Szucha, Frühwirtha i Hahna, która nie doszła do skutku.
W innym z wywiadów wspominała, że życie po powstaniu było bardzo trudne. - Nie dostałam się do obozu, uciekłam po powstaniu z takiego transportu grupowego, mieszkałam na wsi między Żyrardowem a Sochaczewem, potem stamtąd pojechałam do Częstochowy, bo dowiedzieliśmy się z ojcem, że mama jest w Częstochowie, więc tam pojechaliśmy, szczęśliwi, że jesteśmy we trójkę. Potem wróciliśmy do Warszawy – wspominała.