Ponad rok po sprawie abp. Stanisława Wielgusa można z czystym sumieniem powiedzieć, że polski Kościół niczego się nie nauczył. Solidarność korporacyjna, krycie duchownych za wszelką cenę, rozwiązywanie problemów przez ich przemilczanie i powoływanie komisji do prac pozorowanych, czy wreszcie oskarżanie o zdradę tych, którzy usiłują zwracać uwagę na jakieś niewygodne kwestie – wszystko to kwitło przed rokiem. Kwitnie także dziś.Można nawet odnieść wrażenie, że dzięki skutecznemu (bo zakończonemu pełnym rezygnacji milczeniem zwolenników oczyszczenia pamięci w polskim Kościele) rozprawieniu się z lustracją i jej zwolennikami taki styl działania polskiego Kościoła został uznany za jedynie dopuszczalny z katolickiego punktu widzenia. Trudno tego nie uznać za sukces abp. Sławoja Leszka Głódzia. Sukces, który może zostać doceniony wyniesieniem ordynariusza warszawsko-praskiego do godności metropolity gdańskiego.
Jest w tym swoista logika. Bo kierunek wybrany i firmowany przez abp. Głódzia zdecydowanie w polskim Kościele zwyciężył. Dziś nikogo już nie dziwi fakt przyznania abp. Wielgusowi Nagrody im. ks. Idziego Radziszewskiego. Nikomu nie przeszkadza fetowanie go przez rektora KUL jako „nauczyciela patriotyzmu” czy dowodzenie przez niego samego, że cała sprawa z oskarżeniem go o współpracę z bezpieką jest wynikiem spisku mediów inspirowanych „przez wiadome siły”.
Zdziwienia nie wzbudzają także rytualne zapewnienia, że „Kościół jest jedyną instytucją, która poddała się procesowi lustracyjnemu”. Za normę uznano sytuację, w której ze swojej działalności mają się tłumaczyć nie ci, którzy kiedyś współpracowali z SB, ale ci, którzy odważyli się o tym mówić.
Zatem to ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski czy dziennikarze, którzy doprowadzili do wyjaśnienia sprawy abp. Wielgusa, stają się w katolickich instytucjach czy na katolickich uczelniach persona non grata.
Nieprzypadkowo przecież abp Głódź w kazaniu do kapłanów na Wielki Czwartek wezwał do przeprosin nie TW, lecz tych, którzy ośmielili się zakwestionować czystość wszystkich hierarchów. Taka metoda działania dotyczy zresztą nie tylko sprawy abp. Wielgusa. Nie inaczej jest z emerytowanym metropolitą poznańskim. To, że abp Juliusz Paetz koncelebruje nabożeństwa z obecnym metropolitą poznańskim, nie budzi większego zgorszenia.