Kiszyniów natychmiast zaprzeczył rosyjskim informacjom. Tym łatwiej mu to przyszło, że utrzymuje ścisłe kontakty z Kijowem. Stamtąd otrzymał tydzień wcześniej ostrzeżenie, że Moskwa szykuje próbę puczu przy pomocy bojówek przybywających na imprezy sportowe. Z kolei od momentu wybuchu wojny z Ukrainą Rosja dość regularnie informuje o szykowanych „ukraińskich prowokacjach”, m.in. z użyciem broni chemicznej czy „brudnej bomby”. Żadna z zapowiedzi się nie spełniła.
– Rosja podejmuje nieprzyjazne działania w stosunku do nas – oświadczył mołdawski minister spraw zagranicznych Nicolae Popescu, anonsując wypowiedzenie przez Kiszyniów kilkudziesięciu wielostronnych umów podpisanych w ramach Wspólnoty Niepodległych Państw. Obecnie Mołdawię obowiązuje ok. 330 różnego rodzaju porozumień zawartych w ramach tej prorosyjskiej organizacji. – Są takie, które nam nie odpowiadają albo w ogóle nie działają, po prostu nam szkodzą – wyjaśnił Popescu.
Mołdawskie władze próbują wydostać się z sieci zależności od Rosji. Wykorzystując jednak swą przewagę, w październiku ubiegłego roku Moskwa ograniczyła o połowę dostawy gazu. Wraz z ciągłym uszkadzaniem w czasie rosyjskich bombardowań sieci energetycznych przesyłających prąd z Ukrainy doprowadziło to w Mołdawii do poważnych problemów gospodarczych. Ich rezultatem są nieustające od początku stycznia, coniedzielne manifestacje w Kiszyniowie.
– Niech Rosjanie już tu wreszcie przyjdą! Chcemy, by tu przyszli. Chcemy być częścią Rosji! – krzyczeli do korespondenta BBC demonstranci, którzy ponad 70 proc. swych miesięcznych dochodów wydają na opłaty komunalne. Niezależnie od swych problemów finansowych zostali przywiezieni do stolicy na koszt prorosyjskiej partii „Sztor”, której założyciel, oligarcha Igor Sztor, objęty jest sankcjami UE i USA.
Wykorzystując trudną sytuację gospodarczą kraju, Rosja usiłuje dodatkowo wywierać na niego presję. – Mołdawia może stać się drugą Ukrainą – ostrzegał na początku lutego rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow.