Czy jest gdzieś nasz schron? Korespondencja Jerzego Haszczyńskiego z Kijowa

Na sporządzonej przez władze Kijowa mapie są setki miejsc, w których można się ukryć przed bombardowaniem. Ale to raczej teoria.

Publikacja: 23.02.2022 21:00

Jednym z miejsc, które władze polecają jako schronienie w razie rosyjskiego ataku, jest kijowskie me

Jednym z miejsc, które władze polecają jako schronienie w razie rosyjskiego ataku, jest kijowskie metro

Foto: Jerzy Haszczyński

„Miejsca schronienia dla mieszkańców na wypadek sytuacji nadzwyczajnych”. Na stronie internetowej kijowskiego ratusza szukam miejsc w pobliżu mojego pensjonatu. W zasięgu parominutowego spaceru są trzy. Teoretycznie.

Dwóch nie udało się namierzyć. Numery telefonów podane na stronie ratusza są bowiem odłączone. W kamienicy z lat 30. ubiegłego wieku, w której miał być jeden ze schronów, parter i piwnicę zajmują „Sklep dla dorosłych”, salon urody, kancelaria notariuszy i tłumaczy przysięgłych.

Pod kamienicą przy sąsiedniej ulicy pan Siergiej, skromnie ubrany emeryt wspierający się na lasce, pokazuje mi obite blachą drzwi: – W czasach sowieckich był tutaj schron, ale potem pomieszczenie wykorzystywano w różnych innych celach, nadal jest komin wentylacyjny, może nawet działa? – pokazuje zniszczoną konstrukcję.

Wejście pod gumoleum

Jeden numer telefonu odpowiada. Wzbudziłem zamieszanie, kilka pań zastanawiało się, do kogo mnie odesłać. Trafiłem w końcu do dyrektora klubu sportowego Juka Giennadija Kupina. On wie, gdzie jest schron przeciwbombowy.

– Niecałe dwa tygodnie temu przyszedł pracownik ratusza i sprawdzał: jest schron, czy go nie ma? Poza tym nikt o schron nie pytał. Żadnego mieszkańca to nie interesowało. Pan jest pierwszy – mówi dyrektor Kupin. Ma 72 lata, ale jest w znakomitej formie fizycznej, oderwałem go od ćwiczeń na siłowni. To mistrz sportu ZSRR i dwukrotny mistrz Ukrainy w wioślarstwie. Teraz startuje w zawodach oldboyów.

Zanim zajrzeliśmy do schronu, porozmawialiśmy o bombardowaniach Kijowa, które przewidywali Amerykanie.

Dzielnicowy schron jest i na planach, i w rzeczywistości. Ale ukryć się w nim nie sposób

Dzielnicowy schron jest i na planach, i w rzeczywistości. Ale ukryć się w nim nie sposób

Jerzy Haszczyński

– Inwazja miała się zacząć 16 lutego. Akurat na ten dzień miałem wykupiony miesiąc wcześniej bilet na pociąg do mojego rodzinnego Lwowa. Koledzy żartowali, że uciekam na zachód przed rosyjskim ostrzałem. Po trzech dniach wróciłem, bo tak zaplanowałem. Nikt z moich znajomych, współpracowników czy krewnych nigdzie nie wyjeżdżał – opowiada Giennadij Kupin. Jego zdaniem atak na Kijów jest mało prawdopodobny, a jeżeli nawet, to Putin „nigdy nie weźmie na cel domów mieszkalnych”.

Siedzimy w jego małym dyrektorskim gabinecie nad tortem czekoladowym z wiśnią, którego kilka kawałków zostało mu z urodzin. Wchodzi księgowy i wspomina o delegacji do Moskwy. – Mamy kontakty z rosyjskimi wioślarzami, sportowcy zazwyczaj nie zajmują się polityką – tłumaczy Kupin.

Idziemy szukać schronu. Jest ukryty w korytarzu pod wykładziną z gumoleum. Dyrektor podnosi ją z trudem. W końcu dostrzegamy piwnicę, ponad 2 metry głębokości, na dnie gruz, kawałki szkła. Niestety, nie da się zejść, bo drabina spadła.

Do metra albo na wieś

Ten schron w razie bombardowania raczej nie przydałby się mieszkańcom tej kamienicy. Mogliby spróbować na stacji metra, w kilka minut udałoby się dobiec do jednej z trzech w pobliżu.

Metro jest oczywiście wymienione na liście sporządzonej przez władze miasta. Stacje znakomicie nadają się na schrony, są przestronne z wysokimi sklepieniami, przede wszystkim zaś są położone głęboko pod ziemią, bez porównania głębiej niż w metrze w miastach zachodnich podróż schodami ruchomymi na peron kolejki podziemnej trwa tu nawet więcej niż półtorej minuty.

Czytaj więcej

Pokój wisi na włosku. Co może zatrzymać Kreml?

– Schrony są w dwóch sąsiadujących z moim blokiem. Obawiam się jednak, że gdyby coś się zaczęło, nie miałby ich kto otworzyć – mówi prof. Wadym Wasiutynski, psycholog. – Większości ludzi to nie interesuje, chcą żyć normalnie. Nie ma kolejek po towary na zapas, tak jak było w pierwszej fazie koronawirusa. Niewielu szykuje się na najgorsze, może dlatego, że trzy czwarte kijowian ma rodziny na wsi, w razie czego mają gdzie pojechać.

Profesor Wasiutynski dostaje pytania, także podczas występów w telewizji: Czy trzeba szykować „triewożnyj czemadanczik” – to po rosyjsku, a po ukraińsku „trywożna walizka”. To walizeczka z najpotrzebniejszymi rzeczami na wypadek katastrofy, wojny. Paszport, dokumenty własnościowe, woda, ciepłe ubranie. W czasach sowieckich czemadanczik kojarzył się z funkcjonariuszami NKWD łomoczącymi przed świtem do drzwi.

Czytaj więcej

Samotność Kremla. Rosja wyobcowana na arenie międzynarodowej

– Jeżeli ktoś uważa, że to potrzebne, niech sobie szykuje, ten, kto nie widzi potrzeby, niech tego nie robi, ale ci, co się wahają, niech szykują, niech sobie po cichu leży, tak odpowiadam. Moja żona też przygotowała – opowiada psycholog.

– Ukraińcy przywykli do ekstremalnych warunków. Za tę panikę, suflowaną z zagranicy, wielu płaci jednak ekonomicznie – mówi dr Ołeksandr Szulga, socjolog z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. I podaje kurs ukraińskiej waluty: za 1 dolara teraz trzeba zapłacić ponad 29 hrywien, a w połowie listopada niewiele ponad 26. – Dla przeciętnego Ukraińca zarabiającego 10 tys. hrywien miesięcznie to bardzo odczuwalna różnica – podkreśla.

Konflikty zbrojne
MSZ: Stanowczy komunikat dla Polaków przebywających w Iranie. Resort zaleca wyjazd
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Konflikty zbrojne
Jak Rosja straciła bombowiec strategiczny? Ukraińcy twierdzą, że go zestrzelili
Konflikty zbrojne
Zmasowany atak Rosji na obwód dniepropietrowski. Rośnie liczba ofiar
Konflikty zbrojne
"Jerusalem Post": Izrael wysłał jasny sygnał Iranowi. Cel nie był przypadkowy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Konflikty zbrojne
Iran: Eksplozje w pobliżu miasta Isfahan. Izrael przeprowadził atak