W ciągu trzech dni rosyjską stolicę odwiedzili premier Izraela oraz prezydenci Autonomii Palestyńskiej i Turcji. Wszyscy chcieli rozmawiać o szybko rosnących rosyjskich bazach wojskowych w Syrii i coraz większej liczbie żołnierzy w nich stacjonujących.
Wcześniej prezydent Putin rozmawiał telefonicznie z królem Arabii Saudyjskiej, a do Moskwy przyjeżdżali po kolei: prezydent Egiptu, następca tronu Abu Zabi, król Jordanii i zastępca dowódcy armii Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Również oni chcieli się dowiedzieć, po co Kreml wysyła wojska do Syrii.
„Przywódcy państw Bliskiego Wschodu są rozczarowani polityką Baracka Obamy w regionie, dlatego szukają wsparcia w innych częściach świata. To rozczarowanie i nieufność do Obamy łączą najróżniejszych przywódców: od (premiera Izraela) Netanjahu po monarchów znad Zatoki Perskiej" – sądzi Jelena Suponina z Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych.
Goście rosyjskiej stolicy podzielili się na trzy grupy. Do pierwszej należą zwolennicy rosyjskiej interwencji wojskowej w Syrii, np. przywódcy Iranu. Jednak przyjaźń rosyjsko-irańska już dostarczyła Kremlowi kłopotów. Do Rosji bowiem przyjeżdżał jeden z dowódców irańskich Strażników Rewolucji generał Kasem Soleimani, objęty sankcjami ONZ i poszukiwany międzynarodowym listem gończym za działalność terrorystyczną. Informacja amerykańskiej telewizji Fox News o jego wizycie w Moskwie doprowadziła do amerykańsko-rosyjskiego spięcia dyplomatycznego: Soleimani jest ścigany za próbę zamordowania saudyjskiego ambasadora w USA.
Mimo to co najmniej od dwóch miesięcy rosyjscy i amerykańscy wojskowi i dyplomaci ustalają strategię obrony syryjskiego prezydenta poprzez zwiększanie rosyjskiej obecności wojskowej w kraju.