Kiedy Szwecja strzeliła w pierwszej połowie bramkę, Niemców już prawie nie było na mundialu. Jak to? Mundial bez Niemców po pierwszej rundzie? Zdarzało się odpaść aktualnym mistrzom świata w takich okolicznościach. Brazylii w roku 1966, kiedy niemiłosiernie kopano Pelego, a brazylijski bramkarz Manga nie umiał bronić. Francuzom w roku 2002, kiedy w ostatnim  sparingu przed turniejem stracili Zinedine Zidane. I Włochom w roku 2010, kiedy kłócili się między sobą, a ostatecznie pogrążyła ich Słowacja.

Ale Niemcy? Niemiecka maszyna się nie psuje. No i coś się zacięło, najpierw w meczu z Meksykiem i teraz też. Brakuje kogoś takiego jak mistrzowie z Rio: Miroslav Klose, Philipp Lahm, Bastian Schweinsteiger. Ich partnerzy są starsi, następcy jeszcze nie dorośli.

Powrót do reprezentacji  Mario Gomeza to zarazem powrót do mało wyrafinowanej gry z czasów Horsta Hrubescha: jak kopniemy pod bramkę, to Gomez może trafi głową.

Maszyna działała bez zarzutu, jednostajnie, zbliżała się pod szwedzką bramkę jak walec, ale w tych atakach nie było ani zaskoczenia, ani finezji. Niemcy po prostu Szwedów zgnietli, mieli więcej siły, ani na moment nie stracili wiary. Szwedzi, którzy na mundial dostali się pokonując niespodziewanie w barażach Włochy, zagrali bardzo mądrze, ofiarnie, ale i do ostatniej minuty szczęśliwie. Ich kontry były dużo groźniejsze niż falowe ataki Niemców.

Toni Kroos najpierw podał piłkę na nogę przeciwnika, co zakończyło się golem dla Szwedów. Ale w ostatniej minucie to jego strzał zadecydował o zwycięstwie. To Kroos był w tym meczu synonimem niemieckiego futbolu, w którym nie ma rzeczy niemożliwych.