Ideologie to zamknięte systemy ujmujące w proste schematy złożoną rzeczywistość. Ich wyznawcy usiłują podporządkować im całość ludzkich działań. Idee to zasady i wartości, na które chcemy nakierować ludzką aktywność. A rzeczywistość realną od idealnej dzieli pewien dystans. Te umowne definicje są potrzebne, aby odnieść się do lansowanego obecnie – nie tylko w mediach – wzorca, zgodnie z którym bezideowość jest zaletą, synonimem nowoczesności i postępu. Staromodną i brzydką politykę ma zastąpić "zarządzanie", aby "wszystkim żyło się lepiej". Prawda, jakie proste?
Tylko jak ma być nam lepiej? Można się zgodzić, że obecne rozdęte państwo należy zredukować, ale jak dalece? Czy mamy zrezygnować z powszechnej edukacji i służby zdrowia? A jeśli nie, to ile mamy płacić na ową służbę i jak ją organizować? Jak ma wyglądać szkolnictwo? Jakiego obywatela chcemy kształcić?
Jeśli państwo ma wyglądać jak przedsiębiorstwo, to obywatel jest nam w ogóle niepotrzebny. Będziemy kształcić nowoczesnych technokratów bez żadnych przesądów, którzy relacje z innymi postrzegają wyłącznie w kategoriach wymiernej korzyści. Nie ma irracjonalnych więzi lojalności wobec jakiejkolwiek wspólnoty, bo nie ma wspólnoty. Nie ma żadnego "my".
Tylko czy o to nam chodzi? Czy będzie nam się żyło lepiej? I jakim nam? Po co w ogóle kogokolwiek kształcić? Czy w takich warunkach da się zbudować jakiekolwiek państwo? Jak ma wyglądać prawo? Czego zbiorowość może wymagać od jednostki?
Oczywiście postępowcy takich pytań sobie nie zadają (w ogóle stawiają sobie niewiele pytań) i nie wyciągają wniosków ze swoich poglądów. Albowiem wyobrażenie państwa jako przedsiębiorstwa jest absurdem, a od polityki nie ma ucieczki. Polityka, która udaje, że nią nie jest, musi budzić daleko idące podejrzenia.