Mało wyrazista deklaracja polskiej dyplomacji, że zachowuje dystans wobec inicjatywy upamiętnienia Niemców deportowanych po II wojnie światowej z zachodnich i północnych terenów Polski, wywołała wręcz entuzjastyczne komentarze w prasie. Tygodnik „Die Zeit” ogłosił nawet, że „po wieloletnich sporach trudna pamięć o wypędzeniu nagle przestała być problemem dzielącym Niemców i Polaków”.

Te optymistyczne opinie pomijają jednak fakt, że w projekcie „Widocznego znaku” są akcenty, które Polaków muszą niepokoić. Gorzej, w euforycznej atmosferze zakończenia „problemów z Polakami” Berlin zaczyna się wycofywać z ważnych dla Polski projektów historycznych.

W czasie negocjacji odpowiedzialnego za niemiecką politykę historyczną sekretarza stanu Bernda Neumanna z Władysławem Bartoszewskim pojawił się projekt pomnika „Solidarności”, który miałby stanąć w okolicy Bundestagu. Strona niemiecka deklarowała też, że zadba o ukazanie polskich cierpień z lat II wojny w projekcie „Topografia terroru” na gruzach dawnej berlińskiej siedziby gestapo. Teraz okazuje się, że pomnik „Solidarności” kurczy się do formatu tablicy pamiątkowej, a z otwarciem „Topografii terroru” nikt się w Berlinie nie spieszy, by zdążyć przed 70. rocznicą napaści Niemiec na Polskę. Stara prawda mówi, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Centrum przeciwko Wypędzeniom było dla CDU i SPD tak ważne, iż zostało zapisane w umowie koalicyjnej. Pomnik „Solidarności” i ekspozycja o terrorze niemieckim w Europie tak ważne już jednak nie są.

Polski rząd prowadził rozmowy z Niemcami na temat polityki historycznej w atmosferze nadzwyczajnej poufności. W rezultacie do dziś nie wiemy, do czego Niemcy się zobowiązali w zamian za złagodzenie stanowiska rządu polskiego. Może więc czas się tego dowiedzieć. Widać bowiem wyraźnie, że poufność działa na korzyść naszych niemieckich partnerów.