Czego możemy się spodziewać po Grzegorzu Napieralskim? Wyrazistej lewicowości pozującej na polski zapateryzm, ale bardziej skupionej na wrażliwości socjalnego elektoratu i szczuciu na „czarnych” niż na potakiwaniu środowiskom nowej lewicy. Raczej nieco chuligańskiego pragmatyzmu ułatwiającego paktowanie z PiS w sprawie mediów publicznych niż egzaltacji listami otwartymi salonowych autorytetów.

Ale czy to aż taka zmiana? Przecież i przegrany Wojciech Olejniczak pokazał się ostatnio jako polityk pragmatyczny aż do bólu. Bez większych rozterek pożegnał się gronem szacownych mastodontów z Partii Demokratycznej. Przed zjazdem zarówno Olejniczak, jak i Napieralski zadbali, by zabłysnąć jako wierni uczniowie generała Jaruzelskiego. W gruncie rzeczy byli do siebie podobni. I dlatego nie dziwią sugestie Napieralskiego, że Olejniczak pozostanie w kierownictwie partii. Co dwie głowy, to nie jedna – mówi stare przysłowie. Tyle tylko, że choć to dwie głowy polityków SLD, to w żadnej z nich nie ma nowego pomysłu na odbudowę lewicy.

Nic dziwnego, że cmokierzy z „Krytyki Politycznej” tak jak kręcili nosem na Olejniczaka, tak krzywią się na „Zapateralskiego”. A weteranom aparatu w utrzymaniu silnej pozycji w partii tak jak nie przeszkadzał „młokos” Olejniczak, tak samo nie będzie przeszkadzał Napieralski.

Spośród wybranych na zjeździe czterech wiceszefów SLD Katarzyna Piekarska jest jedyną nowalijką. Pozostałych troje zastępców: Jolanta Szymanek-Deresz, Longin Pastusiak i Jerzy Szmajdziński, to starzy polityczni gracze. Ale partia aparatczyków przyzwyczaiła się do liderów z twarzą dziecka.