Barroso, czyli Pan Nikt

W 2014 roku, gdy będzie się kończyła druga kadencja José Manuela Barroso na stanowisku szefa Komisji Europejskiej, Unia może wyglądać zupełnie inaczej.

Aktualizacja: 16.09.2009 21:53 Publikacja: 16.09.2009 21:19

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

[b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/09/16/barroso-czyli-pan-nikt/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Będzie miała swojego prezydenta (nazywanego dla niepoznaki przewodniczącym Rady Europejskiej) i ministra spraw zagranicznych (nazywanego dla niepoznaki wysokim przedstawicielem…), a kompetencje europarlamentu będą dużo szersze. José Manuel Barroso, już dziś niemający zbyt wiele do powiedzenia w unijnej polityce, stanie się kontynentalnym odpowiednikiem brytyjskiej królowej, choć bez korony, zamków i wiejskich posiadłości. Tak się stanie, jeśli na początku października Irlandczycy przyjmą traktat lizboński.

Jeśli zaś go nie przyjmą, w 2014 roku Unia będzie wyglądała z grubsza tak samo jak obecnie. Barroso pozostanie twarzą Europy i nadal będzie udawał, że rządzi. Unijni liderzy będą w tym czasie pracować nad kolejnym traktatem – berlińskim, paryskim czy sztokholmskim, by "wyprowadzić Unię z marazmu i stawić czoła wyzwaniom globalizacji". A eurodeputowani dalej będą narzekać, że nikt ich nie słucha.

Barroso jest zatem w dziwnej sytuacji: z jednej strony popiera z całego serca traktat lizboński, z drugiej zaś zdaje sobie sprawę, że po jego wprowadzeniu w życie rola szefa Komisji Europejskiej będzie znikoma. Na pierwszy rzut oka grozi to schizofrenią, ale to tylko pozory… Bo Barroso doskonale wie, że nie o władzę tu chodzi, lecz o przedłużenie przyjemnej, dobrze płatnej politycznej przygody.

Z traktatem czy bez traktatu najważniejsze decyzje w Europie były, są i będą podejmowane gdzie indziej. Dla Polski byłoby oczywiście lepiej, gdyby Barroso miał realną władzę, a interesy dużych państw były równoważone przez mądrą politykę Komisji Europejskiej. Tyle że ze względów geopolitycznych, gospodarczych, historycznych i kulturowych ta wizja nigdy się nie ziści.

Jeśli zatem miałbym odpowiedzieć na fundamentalne pytanie, co oznacza wczorajszy wybór Barroso dla przyszłości Europy, odrzekłbym: nic.

[b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/09/16/barroso-czyli-pan-nikt/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Będzie miała swojego prezydenta (nazywanego dla niepoznaki przewodniczącym Rady Europejskiej) i ministra spraw zagranicznych (nazywanego dla niepoznaki wysokim przedstawicielem…), a kompetencje europarlamentu będą dużo szersze. José Manuel Barroso, już dziś niemający zbyt wiele do powiedzenia w unijnej polityce, stanie się kontynentalnym odpowiednikiem brytyjskiej królowej, choć bez korony, zamków i wiejskich posiadłości. Tak się stanie, jeśli na początku października Irlandczycy przyjmą traktat lizboński.

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump to sojusznik wysokiego ryzyka dla Nawrockiego
Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Nie wykręcajcie nam rąk patriotyzmem, czyli wojna pod flagą biało-czerwoną
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Grzegorz Braun testuje siłę państwa. Czy może więcej i pozostanie bezkarny?
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne