„Jeżeli Polska miałaby spaść do rangi zainteresowania, jaką obdarzona jest Ruanda, Burundi w świecie, to byłby najlepszy argument za wybraniem człowieka, który ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych, natomiast nie ma doświadczenia bycia ojcem czegokolwiek i czymkolwiek, tylko – jak twierdzi Lech Wałęsa – jest autorem zawodowej dekonstrukcji" – ogłosił wczoraj człowiek nazywany autorytetem moralnym, czyli Władysław Bartoszewski. Skądinąd autor słów o nekrofilii w kampanii Jarosława Kaczyńskiego.
Bartoszewski tłumaczył potem, że użył słowa „nekrofilia" jako metafory, a nie etykiety. Tyle, że jedna strona używa podobnych metafor nazbyt często.
Sławomir Nowak mówił o kandydacie specjalnej troski. Grzegorz Schetyna o tym samym kandydacie mówił, że „ma gen agresji" i pokazuje nieprawdziwą twarz. A gdy „kandydat specjalnej troski" udzielił spokojnego wywiadu, Schetyna uznał, że to nieszczere. Gdy ów kandydat swym posłaniem nie zaatakował ani nie obraził Rosjan, z ust Stefana Niesiołowskiego dowiedzieliśmy się, że było to cyniczne. Przypomnijmy też słowa Kazimierza Kutza, że żałoba po katastrofie jest jak „maniery Mao Tse-tunga", a on sam czuje się jak w Mauzoleum Lenina.
Czy to język nienawiści? Chyba nie, bo nikt tak tego nie nazywa. I nie potępia. To tylko metafory. Co innego, gdyby takiego języka używała druga strona. Ta jednak z racji swojego cynizmu i nieszczerości nienawistnie milczy. Były wprawdzie słowa Pawła Poncyljusza, że list kilkunastu rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej wynikał z politycznej inspiracji. Poncyljusz nie był jednak twardy i zaraz się pokajał. A jego przełożona zagroziła mu nawet konsekwencjami.
Nie to co Sławomir Nowak. On nie odciął się od wczorajszych słów Andrzeja Wajdy. – Należy się absolutnie podpisać pod słowami Wajdy – stwierdził. Jakimi słowami? Tymi, że obecna kampania to „wojna domowa". Tak, tak, nie padło to z ust Jana Pospieszalskiego czy Zdzisława Krasnodębskiego. Słowa te padły na spotkaniu, na którym Bronisław Komorowski apelował o zakończenie wojny polsko-polskiej.