Tuż po wyrzuceniu obu pań z partii zadziałał efekt współczucia i ciekawej życzliwości dla "pisowców light". Kolejni kandydaci do czystki uznali zatem, że trzeba się pozwolić nieść obiecującej fali – publicznie demonstrować niezadowolenie z zamordyzmu panującego w PiS i wskutek tego z hukiem wylatywać z dworu Jarosława Kaczyńskiego.
Michał Kamiński wykorzystał antenę TVN do dramatycznego występu. Gwoździem programu było zaklinanie się spin doktora, że nigdy nie będzie kablem. Wyrecytował nawet wyuczony na pamięć wiersz Antoniego Słonimskiego i ogłosił, że teraz to już na pewno zostanie wyrzucony. I co? I nic. Kaczyński nieoczekiwanie zignorował show swojego niegdysiejszego medialnego czarodzieja.
Potem Paweł Poncyljusz gromko zapowiedział swój udział w konwencji radnego z list PO. I znów media na wyścigi zapowiadały usunięcie śmiałka z PiS. I co? I nic. Wszystkie podręczniki taktyki wojskowej podkreślają, że sprytny manewr udaje się tylko wtedy, gdy przeciwnik nie dostrzega jego ukrytych celów. Ale gdy już wiadomo, że adwersarz połapał się w intencjach, trzeba szybko zmienić strategię. Ta prawda nie dotarła chyba na czas do secesjonistów.
Zobaczywszy, że Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski, zamiast rzucać gromy, zaczęli sobie figlarnie dworować z koleżanek i kolegów, rozłamowcy nie mieli co czekać na decyzję Komitetu Politycznego PiS. Sami powinni szybko coś postanowić. Bo taktyka: "Wszystkiemu winny Ziobro" i "Jarka będziemy wspominać z szacunkiem", nie przemówiła już do nikogo.
Na dodatek secesjoniści, jeśli liczą na sympatię części elektoratu PiS, powinni z większą uwagą wybierać miejsca swoich coming outów. Michał Kamiński wypłakujący się na ramieniu Andrzeja Morozowskiego w TVN czy Paweł Poncyljusz wybierający dla swoich politycznych wyznań tygodnik Tomasza Lisa dla sporej części prawicowego elektoratu stają się mało wiarygodni.