Donald Tusk, premier rządu RP, wystąpił jako publicysta „Gazety Wyborczej". Niestety, jak wszyscy jej publicyści, nierzetelny. Redaktor naczelny gazety, Jarosław Kurski, dumny z pozyskania tak lubianego autora, reklamuje jego tekst z emfazą, że oto oskarżany o nieróbstwo lider PO sypie tutaj twardymi faktami, dowodzącymi, iż jego rząd wcale nie jest bezczynny. Tego artykułu i zawartych w nim konkretów, zapewnia redaktor Kurski, krytycy rządu nie mogą nie brać pod uwagę. No, chyba, że nie mają dobrej woli. No, ale przecież liczyć na ich dobrą wolę byłoby„dziecięcą naiwnością".
Tym retorycznym sposobem redaktor Kurski z góry załatwia sprawę: kto teraz się nie podpisze pod jego opinią, że Tusk udowodnił, iż jego rząd reformuje, zmienia, naprawia i poprawia, a jedyny jego problem polega na tym, że z wiedzą o dokonywanych reformach „nie próbował się przebić do mediów" (!) ten jest pełnym złej woli pisowcem. A ujadania wrażych pisowców czytelnik „Gazety wyborczej", jako człowiek na poziomie, nie bierze pod uwagę. Retoryka dla tej gazety klasyczna i można ją analizować co najwyżej jako zjawisko socjologiczne, ale już to dawno temu zrobiłem w „Michnikowszczyznie" i nie widzę powodu się powtarzać.
Mimo iż p. o. Michnika zasadniczo już dyskusję nad tekstem premiera w ten sposób zamknął, pozostawiając sobie furtkę do ewentualnego zamieszczenia jakichś łagodnych polemik, które uzna arbitralnie za powodowane „dobrą wolą", jednak w tekst premiera zerknąłem. Jest on rzeczywiście dobrą egzemplifikacją „metody Tuska". Tylko że nie jest to żadna metoda „małych kroków", tylko metoda małych kłamstewek.
Weźmy jeden przykład, najświeższy ? sprawa OFE. Donald Tusk stwierdza, że OFE w obecnym kształcie dalej funkcjonować nie mogły, i że stwarzały zagrożenie dla wypłaty bieżących emerytur. Dlatego on musiał podjąć decyzję o ich zreformowaniu, i że alternatywą dla tej „reformy" była tylko decyzja o likwidacji OFE.
Mówiąc szczerze ? jeśli tak, to właśnie lepiej byłoby OFE zlikwidować. Tusk bowiem wcale ich w żaden sposób nie zreformował. Tusk tylko od nich pod przymusem pożyczył grube pieniądze z tego, czym miały obracać na pożytek przyszłych emerytur. Te pieniądze, zamiast do kasy OFE, pójdą do kasy ZUS, który wypłaci je na bieżące emerytury. Ponieważ ZUS nie ma na wypłatę bieżących świadczeń, gdyby Tusk nie wydębił tych pieniędzy z OFE, musiałby je dla ZUS pożyczyć na rynku finansowym drukując obligacje, co trzeba by wpisać do długu publicznego (a „pożyczki" od OFE do rachunków na okoliczność „progów ostrożnościowych" wliczać nie trzeba – i tu jest sedno całej „reformy"). Jednak OFE nie zostały całkiem obrabowane – w końcu to jeszcze nie Birma. Za pieniądze, na których rząd położył rękę, dostają swego rodzaju skrypt rekwizycyjny i obietnicę, że w określonym czasie państwo polskie skrypt ten wykupi. Ogółem, rząd na podstawie tej „reformy" pożyczy 190 miliardów złotych, a oddać będzie trzeba 226 miliardów.