I choć mimo horrendalnych opóźnień były już prezes dostanie sutą premię, to zapewne wolałby i wziąć te pieniądze, i dalej szefować. Optymista może więc powiedzieć, że jest jeszcze jakaś sprawiedliwość...

Ale trudno tym się kontentować. Bo cała sprawa skupia w sobie jak w soczewce jedną z głównych słabości państwa. Słabości, która w innych, mniej rozpieszczających Polaków okolicznościach historycznych, mogłaby się okazać śmiertelna. Kwestia Stadionu Narodowego demonstruje bowiem po raz kolejny, że rzeczywistość naszego kraju w dużym stopniu współkształtują czynniki, z których każdy jest groźny, a połączone tworzą mieszankę zabójczą.

Pierwszym z nich jest po prostu beztroska, zasada "jakoś to będzie", podniesiona do godności nieoficjalnej dewizy państwa. Ta psychologiczna przypadłość oddala nas od Zachodu, przybliża zaś do Rosjan. Skąd się wzięła, czy jej korzeni można szukać w rozleniwieniu szlacheckiej Rzeczypospolitej, czy w pozbawiających poczucia odpowiedzialności warunkach niewoli – o tym można by długo dywagować. Ale owocuje ona machnięciem ręką na procedury zabezpieczające, no bo przecież "jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było"...

Drugi czynnik – to ewidentny brak mechanizmów wczesnego ostrzegania. Gdyby takie mechanizmy były, rząd nie zabrnąłby w sprawę ACTA, o której kontrowersyjności ewidentnie nie wiedział przed podpisaniem umowy. Gdyby takie mechanizmy zadziałały w sprawie Stadionu Narodowego, to zapewne udałoby się uniknąć żenującego kontredansu otwierania i zamykania obiektu. A już na pewno premier mógłby zachować się poważniej, i poprzez wcześniejsze zdymisjonowanie urzędnika wysłać do społeczeństwa sygnał o treści: "czuwam i panuję nad wszystkim".

Brak takiego mechanizmu to wina wszystkich rządów od 1989 roku. Ale najbardziej, rzecz jasna, obecnego – bo rządzi już ze wszystkich najdłużej, a od prawie dwóch lat – z własnym prezydentem. Donald Tusk, wybierając niegdyś metodę władzy, w której sprawy merytoryczne liczą się mniej niż piarowski sukces, paradoksalnie sam zgotował sobie dzisiejszą, piarowską właśnie porażkę.