Doniesienia z Doniecka są porażające - co najmniej 40 separatystów zginęło dziś w walkach na i wokół miejskiego lotniska. Według niepotwierdzonych informacji większość z nich zginęła w atakach ukraińskiego lotnictwa. Separatyści zachowali się niezwykle nieprofesjonalnie, zostali złapani w ukraiński ogień, gdy jechali w pobliżu lotniska na odkrytych ciężarówkach i zapłacili za tę taktyczną głupotę najwyższą cenę.
Dzisiejsze wydarzenia mogą odegrać bardzo ważną rolę w dalszym rozwoju wydarzeń na wschodniej Ukrainie. Ukraińska armia (pod tym pojęciem trzeba też rozumieć bardziej lojalne wobec Kijowa wojska wewnętrzne MSW) po raz pierwszy pokazała dziś bowiem, że potrafi działać zdecydowanie i że jest gotowa w obronie terytorium własnego kraju użyć wszelkich środków.
Zachodni dziennikarze przebywający w Doniecku od rana piszą o "szoku" separatystów. Przyzwyczajeni do stawiania czoła zwykłym milicjantom czy niechętnym do walki żołnierzom separatyści zderzyli się dziś być może z nie najlepszą, ale jednak zdecydowaną machiną wojenną. I sromotnie przegrali.
To ważny sygnał do Zachodu - Ukraina najwyraźniej stawia granicę separatystom i jest gotowa tej granicy bronić. Do tej pory poza deklaracjami słownymi, zwłaszcza na Krymie, takiej stanowczości brakowało. Trudno zaś wymagać od Europy i USA, by bardziej angażowała się w obronę Ukrainy od samych Ukraińców. Być może od dziś te wahania i wątpliwości będą już nieaktualne.
Teraz kolejnego wyboru musi dokonać Moskwa. To kolejny moment, gdy potencjalnie Kreml może zdecydować się na otwartą inwazję na wschodnią Ukrainę. Może też zdecydować o eskalacji przemocy przy użyciu sił specjalnych i agentów. Może też pozostawić separatystów na pastwę losu. Po dzisiejszym dniu i po nie do końca udanym bojkocie wyborów prezydenckich militarne i polityczne wahadło na wschodzie Ukrainy może bowiem zacząć przechylać się na stronę Kijowa.