W Polsce jest około 1,4 mln gospodarstw, które mają co najmniej 1 mln hektarów. To wciąż dużo. Z tego tylko niespełna 200 tys. prowadzi działalność na tak dużą skalę, aby produkować z powodzeniem na rynek i dawać zatrudnienie. Co z małymi rolnikami, którzy – jak pokazały ostatnie protesty – toczą niekiedy bój o przetrwanie? Co z 60 proc. mieszkańców polskiej wsi, którzy nie mają nic wspólnego z rolnictwem? Nie wszyscy z nich są przecież byłymi mieszkańcami miast, którzy postanowili przenieść się na łono natury.
Alternatywą dla mieszkańców wsi, którzy nie są w stanie - czy też nie chcą parać się rolnictwem na poważnie - mogą być mikroprzedsiębiorstwa. Działalność pozarolnicza może być także dobrym źródeł do różnicowania dochodów tych, którzy nadal nie chcą żegnać się z uprawą ziemi czy hodowlą zwierząt.
Na razie jednak – mimo rosnącej liczby ciekawych inicjatyw – polska wieś pod względem przedsiębiorczości nie wypada szczególnie dobrze. Szacuje się, że może tam działać aktywnie ok. 400 tys. przedsiębiorstw, z ok. 2 mln funkcjonujących w Polsce.
Punktem wyjścia do zmian ma być opracowana na zlecenie ministerstwa rolnictwa koncepcja systemowe wsparcia przedsiębiorczości na obszarach wiejskich. Opracowanie ciekawe, ale rodzi się szereg wątpliwości. Co do tej pory robiły nasze władze, aby ułatwić prowadzenie działalności pozarolniczej i pobudzić przedsiębiorczość na wsi, skoro mamy do czynienia zaledwie z koncepcją? Od upadku komunizmu minęło już przecież ponad ćwierć wieku, a od 10 lat jesteśmy w Unii Europejskiej.
Niewiele da się zmienić na lepsze bez uproszczenia przepisów, chociażby tych dotyczących sprzedaży bezpośredniej w gospodarstwach. Najgorsze jednak, że nawet najlepsza strategia nie pomoże, jeżeli Polacy – także ci prowadzący małe przedsiębiorstwa wiejskie – nie nauczą się współpracować. A przecież współpraca może być równie cenna jak miliardy płynące do nas z Brukseli.