Na pierwszy ogień idą zwykle największe firmy, a potem fala zatacza coraz szersze kręgi, obejmując spółki zależne oraz idąc w głąb korporacyjnych struktur. Zmiana prezesa i jego ekipy oznacza zwykle przetasowania na poziomie poniżej zarządu, a niekiedy jeszcze niżej.
Jak już pisaliśmy, licząc kilkadziesiąt firm z udziałem Skarbu Państwa oraz ich spółki córki, w najbliższych miesiącach na rynek pracy może trafić kilka tysięcy menedżerów „do wzięcia". Media koncentrują się zwykle na bezpośrednich kosztach operacji wymiany kadr – w tym odprawach dla odchodzących – ale faktyczne koszty personalnych roszad są znacznie wyższe. Zanim nowe zarządy osadzą się na stanowiskach, skompletują zespoły i rozeznają się w firmowych tajnikach, minie przecież kilka, a może i kilkanaście miesięcy. A spółki Skarbu Państwa nie działają przecież w biznesowej próżni. Ba, są często kluczowym elementem gospodarczej szachownicy. Mają setki kontrahentów, partnerów, na których odbijają się skutki kadrowej karuzeli. W trakcie istotnych zmian personalnych trudno jest podejmować przyszłościowe decyzje, negocjować ważne kontrakty. W rezultacie nawet całe branże (zwłaszcza tam, gdzie państwowe spółki rozdają karty) przez dłuższy czas pozostają w stanie zawieszenia.
Czy jest jakiś sposób na uniknięcie politycznej karuzeli we władzach spółek SP? Dotychczasowe, nieudane próby ich odpolitycznienia dowodzą, że jest to bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. Najlepsze są zwykle rozwiązania najprostsze – w tym przypadku ograniczenie udziału państwa w biznesie do minimum. Dla gospodarki to zdrowsza sytuacja, gdy państwo jest czujnym nocnym stróżem, a nie superkadrowym.