To oznacza mnóstwo emocji przy Łazienkowskiej (14 grudnia, godz. 18.45), tym bardziej, że po okołostadionowych wydarzeniach przy okazji pierwszego meczu tych drużyn rewanż zapowiada się ekscytująco.
Tyle, że nie musiałoby tak być, gdyby Legia wywalczyła w Anglii jeden punkt, potrzebny do awansu. A miała na to spore szanse. W pierwszym spotkaniu legioniści grali nadzwyczaj ładnie i zasłużenie wygrali. We wrześniu Paweł Wszołek zdobył dla Legii prowadzenie w trzeciej minucie, a teraz Mousa Diaby dla AV w czwartej. Kto pierwszy strzelał, ten wygrywał.
Czytaj więcej
Legia Warszawa gra dziś o 21.00 na wyjeździe z Aston Villą o awans do kolejnej rundy Ligi Konferencji Europy. Wojskowym do sukcesu wystarczy remis, zwycięstwo zapewni zaś stołecznej drużynie pierwsze miejsce w grupie.
Akcja AV, dająca jej bramkę była jedną z niewielu, jakie przeprowadziła ona w pierwszej połowie. Gospodarze prowadzili, ale Legia grała bardzo mądrze, szukając sposobów na zmianę wyniku. I to ona dłużej trzymała piłkę.
Anglicy sami jej w tym pomogli. Wiadomo, że teraz jest moda na rozgrywanie piłki od bramkarza, przez obrońców, co rzadko przynosi efekt, bywa natomiast bardzo ryzykowne. Sposób, w jaki szwedzki bramkarz Aston Villa Robin Olsen podawał partnerom piłkę przy swojej bramce, milimetry od nóg legionistów, mogło kibiców AV przyprawić o ataki serca.