Od pewnego czasu nie mogę się pozbyć wrażenia, że polska dyplomacja leży w gruzach. MSZ jakby osierocony. Kancelaria Prezydenta rzadko zabiera głos, a jeśli już, to nie zawsze w zgodzie z konwenansami. Najbardziej kompetentny minister Konrad Szymański ginie w cieniu partyjnych bojów z Unią Europejską, których twarzą stał się ostatnio premier Mateusz Morawiecki. Z perspektywy obserwatora życia publicznego głównym kreatorem polskiej polityki zagranicznej wydaje się Jacek Kurski, który równo rozdziela razy wrogom prawicy w swojej telewizji. A to opluje Niemców, a to broniących TVN Amerykanów, a to wyżyje się na atakującej polską suwerenność brukselskiej biurokracji. Gdyby nie garść skrupułów, promotorzy szefa TVP dawno przenieśliby jego biuro na Szucha albo odwrotnie – z Szucha na Woronicza, wszystko zresztą jedno, bo i pierwsze, i drugie to tylko nazwiska.

Czytaj więcej

Dla Stanów Polska jest demokracją

Przed kilkoma dniami straumatyzowana polska dyplomacja musiała się zmierzyć – o czym pisze dziś w „Rzeczpospolitej" Jędrzej Bielecki – z od dawna najtrudniejszym moralnie wyzwaniem. Oto w związku z organizowanym 9 grudnia przez Biały Dom szczytem demokracji otrzymaliśmy kilka pytań. Wszystkie niewygodne, a przynajmniej trudne, bo dotyczą m.in. wolności mediów i przestrzegania praw mniejszości, w tym tej najbardziej dla ludzi prezesa problematycznej – LGBT. Wypadało oczywiście list z pytaniami wyrzucić do kosza. Głównie ze względu na to, że samo zadawanie takich pytań dumnemu i suwerennemu narodowi jest lekko upokarzające (nie po to wstawaliśmy z kolan etc.), a poza tym dlatego, że na szczyt nie zostanie zaproszony nasz dobry sojusznik, jawnie stojący po stronie Trumpa i Putina Viktor Orbán. Ale jednak... nie.

Wedle naszych źródeł odpowiedzialni za relacje międzynarodowe, choć z trudem, ale jednak przełknęli tę żabę i na list odpowiedzieli. Jako obywatel jestem im wdzięczny, bo uczestnictwo w szczycie pokaże, że Waszyngton ma do rządów prawicy nieco odmienny stosunek niż większość europejskich stolic i w jakimś przynajmniej stopniu liczymy się jeszcze jako amerykański sojusznik. To po pierwsze. Po drugie, uczestnictwo w dialogu o demokracji może, a bardziej – powinno, mieć wpływ na jej poszanowanie nad Wisłą.

No i kwestia ostatnia: jeśli nie Waszyngton, to kto? Chwilowo tylko Putin, Łukaszenko i Chińczycy, a w takim towarzystwie – pojmują to zapewne nawet mniej błyskotliwi ludzie prezesa – nie byłoby nam do twarzy. A poza tym, czy na Wschodzie produkuje się tak niezbędnie nam potrzebne do ochrony granic czołgi Abrams? Ani w jednym kawałku, odpowie każdy ekspert. Najwyżej Armata. A armaty już mamy.