Po kilku ostatnich wystąpieniach (czy raczej wyskokach) medialnych PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego odnoszę wrażenie, że z trudnych do wyjaśnienia przyczyn szef głównej partii opozycyjnej postanowił grać w to, w co przegrywa: im bardziej szkodzi mu wizerunek polityka agresywnego, skłóconego ze wszystkimi dokoła, tym bardziej ten wizerunek umacnia.
Tu widzę przyczynę, dla której Donald Tusk mimo oczywistych niedociągnięć jego rządu utrzymuje fenomenalnie wysokie poparcie, jakiego nie miał przed nim nikt od czasów Tadeusza Mazowieckiego. Tego fenomenu nie da się wyjaśnić tylko propagandą, PR-em ani stronniczością mediów – tak popularny może być tylko polityk odpowiadający na jakieś autentyczne powszechne oczekiwanie.
Jeśli PiS chce kiedykolwiek odzyskać znaczenie, musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co to takiego i jak przekonać wyborców, że ich nadzieje spełni lepiej. Tymczasem w kółko powtarza wszystkie zachowania, które zniechęciły do niego większość wyborców. Niechętnie sięgam po wyjaśnienia psychologiczne, ale tej zagadki chyba nie da się inaczej wyjaśnić – Jarosław Kaczyński autentycznie zafiksował się na punkcie niechęci, jaką żywią do niego media, i nie wierzy, by jego kłopoty mogły mieć jakiekolwiek inne przyczyny.
Wiem, że to jak grochem o ścianę, ale gdyby media miały aż taki wpływ, jaki im prezes PiS przypisuje, nigdy by nie doszło do Sierpnia '80 ani upadku komunizmu – ludzie wciąż by wierzyli, że Polska rośnie w siłę, a im żyje się dostatniej. Im głębiej PiS brnie w ten kanał, tym mniejsze ma szanse, by kiedykolwiek odzyskać popularność.