Bo przecież – jakoś nie mieli oporu, żeby zaledwie trzy miesiące temu, kiedy prawda o straszliwej naturze stalinizmu XXI wieku nie mogła już nikomu być nieznana, przyjąć owe judaszowe ordery z rąk skalanych krwią Barbary Blidy i cierpieniem zagłuszanych pielęgniarek. Z rąk prezydenta, który podzielił społeczeństwo, rozpętał w nim nienawiść i przypomina Gomułkę oraz Putina (bo jak jego bliźniak przypomina, to on też musi). Z rą prezydenta, którego formacja poli-tyczna zagroziła demokracji, albowiem ośmieliła się kwestionować Autorytety. I który doprowadził do tego, że zaatakowano nawet Jacka Kuronia i odważono się opluć nawet Zbigniewa Herberta (pisząc o opluciu Herberta, nie mam oczywiście na myśli rzucenia na poetę potwarzy w „Gazecie Wyborczej” przez panie Szczęsną i Bikont, ale dopiero zacytowanie tejże potwarzy w tygodniku „Wprost”; fakt, że „Wprost” musiało potem przepraszać, a „Wyborcza” nie, ba, opublikowała jeszcze wywiad, w którym pani Holland wyrokuje, że „Herbert nie był wcale taki święty”, najlepiej poglądowo wyjaśnia, kiedy hańba jest haniebna, a kiedy nie jest).

A teraz artyści od ośmiu dni sądzą, że wystarczy demonstracyjnie zwrócić ordery, żeby znowu być po jedynie słusznej stronie? Bez szczerej, dogłębnej, publicznej samokrytyki?