Oczywiście Miedwiediew jest związany z różnymi grupami interesów w Rosji: politycznymi, ekonomicznymi, towarzyskimi. Oczywiście ma zobowiązania wobec Władimira Putina, który go namaścił na swego następcę. Ale mimo wszystkich tych powiązań i zobowiązań wiele zależy od cech, celów i chęci nowego przywódcy. Zwłaszcza w kraju, w którym najwyższa władza jest tak silna.

Dobrze by było, gdyby sprawdziło się to, co się mówiło o Miedwiediewie pół roku temu, gdy ogłoszono, że to on właśnie zastąpi Putina. Czyli żeby prezydent Miedwiediew naprawdę okazał się liberałem. I żeby prowadził łagodniejszą politykę zagraniczną. Nie groził wojnami – zimnymi i atomowymi; nie traktował sąsiadów jak chwilowo wyzwolonej strefy wpływów; nie prowadził agresywnej polityki energetycznej, obniżając ceny pokornym i zakręcając kurek niepokornym.

Miedwiediew na pewno będzie bronił interesów Rosji, na pewno będzie, jak kiedyś określił go Putin, “nacjonalistą w dobrym tego słowa znaczeniu” i “prawdziwym patriotą”. Ale nie znaczy to, że musi traktować Zachód i jego organizacje (zwłaszcza NATO) jak wrogów. Bo Zachód nie jest dla Rosji zagrożeniem i jest jej bliższy niż inne otaczające ją cywilizacje.

Prawdziwy rosyjski patriotyzm nie musi też przecież polegać na przedstawianiu budowy elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Europie Środkowo-Wschodniej jako początku końca świata. Bo tej antyzachodniej retoryki używa się dziś głównie na użytek krajowy.

Trzeba życzyć Miedwiediewowi, by za jego kadencji poprawił się poziom życia społeczeństwa rosyjskiego. By nie było tak wielkich dysproporcji między gazowymi i stalowymi miliarderami a emerytami i nauczycielami. I by to społeczeństwo miało szansę przekonać się do demokracji.