Skrytykowałem w nim Włodzimierza Borodzieja, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, między innymi za to, że pomija fundamentalny udział Stalina w procesie decyzyjnym prowadzącym do ustanowienia granic na Odrze i Nysie Łużyckiej oraz związanych z tym wysiedleń / wypędzeń zamieszkałej tam ludności niemieckiej. Ponadto zwróciłem uwagę na spowijającą go legendę syna dyplomaty, podczas gdy w rzeczywistości jego ojciec był wysokim oficerem wywiadu SB.
Z moim tekstem polemizowali w „Gazecie Wyborczej” Adam Leszczyński (5 maja, „Historyk Musiał szuka niemieckich agentów”) Robert Traba, dyrektor Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, współprzewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej (7 maja, „Historia według Bogdana Musiała”), Jerzy Kochanowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego (12 maja, „Z historyka prokurator”). List kilkudziesięciu historyków w obronie Włodzimierza Borodzieja opublikowała „Gazeta Świąteczna” z 10 – 11 maja.
Robert Traba zarzuca mi między innymi obsesyjną niechęć do wszystkiego, „co ma związek z szeroko rozumianą lewicowością”. Jakie jednak wytłumaczenie znalazłby dla faktu, że od 1989 do 2005 roku byłem członkiem SPD (Niemiecka Partia Socjaldemokratyczna)? Z SPD wystąpiłem po przejściu Gerharda Schrödera (byłego przewodniczącego SPD) do Gazpromu. Może dostrzegłby w tym – po leninowsku – moją dwulicowość, zaprzaństwo i renegactwo?
Robert Traba zechciał wypomnieć mi też moje „proletariackie pochodzenie”. Rzeczywiście urodziłem się w rodzinie chłopskiej, w Polsce byłem „zwykłym robotnikiem”, górnikiem dołowym, niemającym nawet polskiej matury. Moja socjalizacja naukowa miała miejsce w Niemczech Zachodnich, po ucieczce z PRL w 1985 roku.
Faktem jest także, iż poznałem SB i przedstawicieli komunistycznego aparatu, wraz z ich pogardą dla „prostych robotników”, dosłownie i w przenośni „od dołu”. Nie rozumiem, dlaczego Robert Traba widzi w tych doświadczeniach źródło domniemanych urazów i fobii. Wydawać by się mogło, że w wolnej Polsce takie doświadczenia powinny być traktowane co najmniej równoprawnie z doświadczeniami ludzi wywodzących się z uprzywilejowanych w PRL kast społecznych. Chyba że troska o robotników, wyrażona nawet w nazwie Komitetu Obrony Robotników, była efektowną, zręcznie skrojoną fasadą.